czarodziejskie zaklęcie, oddał wichrom płaszcz jeno, a im bardziej obciążały mu demony nogi, tem wyżej wzlatywał.
Mały Rudi wzrastał w domu dziadka, a promienie słońca zacierały swemi pocałunkami dotknięcie ust Dziewicy Lodu, które go zabiło niemal w onych strasznych godzinach, kiedy tkwił w przepastnej szczelinie lodowca.
Rudi osięgnął ósmy rok życia, a właśnie w tym czasie postanowił go zabrać do siebie wuj, mieszkający w dolinie Rodanu, po drugiej stronie Alp. Dziadek wiedział, że tam otrzyma chłopiec lepsze wykształcenie i do czegoś dojdzie, to też nie sprzeciwiał się tym planom wcale.
Mając odejść, jął się Rudi żegnać z tymi, którzy pozostawali i zaczął od starego psa, Ajoli.
— Ojciec twój, — powiedział Ajola — był pocztyljonem, ja zaś psem pocztowym. Podróżowaliśmy zawsze razem, znam przeto psy i ludzi po obu stronach gór. Zazwyczaj milczę, dziś atoli muszę ci coś opowiedzieć. Sam wszystkiego dobrze nie rozumiem i dlatego noszę się z tem oddawna. Tyle jeno zrozumiałem, że losy psów i ludzi niesprawiedliwie są rozdzielone na tym świecie. Nie wszyscy mogą siedzieć na miękkich poduszkach i zapijać mleko. Pewnego dnia zobaczyłem psa w karecie pocztowej. Siedział obok swej pani, która go poiła, jak dziecko z flaszki.