Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/229

Ta strona została skorygowana.

Potem podawała mu pierniki, gdy je zaś obwąchał tylko, jeść nie chcąc, spożywała sama. Ja zaś biegłem obok karety, w skwarze słońca, głodny, jak tylko może być głodnym pies i przeżuwałem własne myśli. Doszedłem do przekonania, że nie wszystko w porządku na tym świecie. Dobrzeby było dostać się do karety pić mleko i zjadać pierniki, ale nie sposób tego dokonać szczekaniem, ni przymilaniem się.
Ajola skończył, a Rudi objął go za szyję i pocałował w sam mokry nos. Potem chciał uściskać kota, ale tenże nie znosił pieszczot.
— Jesteś zbyt silny, — rzekł mu — a drapać cię nie chcę. Idź w góry! Wszakże cię wyuczyłem jak się to robi. Nie myśl, że spadniesz, a wszystko pójdzie dobrze!
Powiedziawszy to uciekł, gdyż nie chciał, by Rudi wyczytał w jego oczach, iż go martwi rozłąka.
Po podłodze biegały kury. Jedna z nich utraciła ogon, gdyż pewien cudzoziemiec strzelił do niej, sądząc, iż jest drapieżnym ptakiem.
— Rudi jedzie poza góry! — rzekła.
— Zawsze mu pilno! — odparła druga. — Ja zaś nie lubię scen pożegnalnych!
Potem wybiegły szybko na pole.
Rudi pożegnał się także z kozami, one zaś beczały smutnie.
Towarzyszyli mu dwaj dzielni przewodnicy idący właśnie w tę samą stronę. Była to bardzo uciążliwa wycieczka dla tak małego chłopca, ale Rudi miał dość sił i męstwa.
Leciały za nim przez czas długi jaskółki z gniazdka pod dachem dziadka i ćwierkały na pożegnanie. Szli