Nieraz rozgadał się na dobre, opowiadając przygody młodociane, jeszcze za życia — ojca swego, kiedy cały kanton był workiem bez dziury, jak mówił.
— Przyszli Francuzi i wykurowali nas! Zeszła choroba wraz z chorymi! Francuzi znają się na biciu, a także i Francuzki umieją zadawać ciosy.
Uśmiechał się i zwracał, przy tych słowach do żony, która była Francuzką z pochodzenia.
— Umieją oni też łupać skałę! Wyciosali drogę simplońską, tak że teraz trzechletnie dziecko może iść do Włoch, byle nie zboczyło z gościńca.
Wuj zaczynał nucić francuską piosenkę i wydawał okrzyk ku czci Napoleona.
Po raz pierwszy dowiedział się tu Rudi czegoś o Francji oraz o Lyonie, wielkiem mieście nad Rodanem, gdzie wuj mieszkał dawniej.
Wuj uznał, że chłopak ma skłoności łowieckie i jął go uczyć używania broni, celowania i strzelania. Brał go ze sobą na polowanie i dawał pić gorącą krew gemzy, co jak wiadomo, oswobadza od zawrotu głowy. Mówił mu o jakiej porze roku spadają lawiny w południe i wieczorem, zależnie od kierunku promieni słońca. Uczył go sztuki obserwowania gemz, skakania, chodzenia gęsiego, podpierania się łokciami przy wchodzeniu na prostopadłe skały, wyrabiał mu mięśnie nóg i rąk, a także wtajemniczał w użycie grzbietu, tam gdzie zachodzi konieczność przywarcia do ściany kamiennej pozbawionej wszelkich załomów i wyskoków. Rudi widywał, jak gemzy ustawiają straże, uczył się wprowadzać je w błąd, podchodzić pod wiatr, by go nie zwęszyły, a w końcu oszukiwać przez zawieszanie na lasce kurtki i kapelusza, co te zwierzęta uważały za człowieka.
Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/233
Ta strona została skorygowana.