Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/234

Ta strona została skorygowana.

Pewnego dnia szli wąską ścieżką na zboczu prostopadłej niemal skały, tuż obok niezgłębionej przepaści. Śnieg topniał pod nogami, a kruchy kamień pękał za każdym krokiem i spadał w podskokach, odbijając się po kilka razy o załomy. Wuj szedł przodem, a Rudi o sto może metrów z tyłu. Nagle ujrzał krążącego nad wujem ogromnego sępa, połowiacza owiec. Ptak chciał strącić w przepaść idącego człowieka i pożreć go potem. Wuj nie widział nieprzyjaciela, zapatrzony w gemzę, która wraz z koźlątkiem stała po przeciwległej stronie przepaści. Chłopiec położył palec na zamku strzelby, zdecydowany strzelać do drapieżcy. W tej chwili zebrała gemza nogi do skoku, ale jednocześnie huknął strzał wuja, zwierzę spadło w głąb, zabite a koźlątko uciekło. Przerażony hukiem oddalił się sęp, a wuj dopiero z opowiadania chłopca poznał niebezpieczeństwo, w jakiem się znajdował.
Poszli dalej w wesołym nastroju, wuj zanucił piosenkę z lat młodocianych, gdy nagle doleciał ich jakiś dziwny szum i trzask. Spojrzeli w górę i ujrzeli śnieg falujący zupełnie jak prześcieradło targane podmuchem wiatru. Za chwilę runęło wszystko w dół, rozbite na pył, podobne olbrzymiemu wodospadowi, a odgłos grzmotu rozszedł się wokół. Lawina spadła nie na nich wprost, ale niestety blisko, bardzo blisko.
— Trzymaj się Rudi! — zawołał wuj. — Wytęż wszystkie siły!
Rudi objął pobliskie drzewo, wuj wlazł na nie i chwycił w ramiona gruby konar. Lawina ominęła ich, ale wicher szalony jaki wywołała łamał wokół i wyrywał drzewa. Rudi padł na ziemię, pień którego się trzymał, został jakby przepiłowany, a koronę odrzucił wiatr daleko. Wuj leżał pośród strzaskanych konarów