Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/238

Ta strona została skorygowana.

córkę. Miała się tam odbyć nazajutrz wielka uroczystość strzelecka, obliczona na dni ośm, a strzelcy z całej Szwajcarji wyruszyli tłumnie, by wziąć udział w zawodach.
Biedny Rudi musiał wracać przez St. Maurice i Simplon do owej doliny. Ale nie stracił otuchy. Szedł, mówiąc sobie:
— Babeta jest w Interlacken. Daleka to droga gościńcem, ale dużo bliżej przez góry, co nawet przystoi myśliwcowi. Już szedłem tędy będąc chłopcem. Uroczystość zaczyna się dopiero jutro, a potrwa tydzień, przeto zdążę.
Miał na plecach lekki tobołek z odświętną odzieżą, strzelbę na ramieniu, był zdrów i rzeźki, przeto ruszył żwawo, ku śnieżnym szczytom.
Po pewnym czasie minął łąńcuch gór i zaczął zstępować w dolinę soczystą i kwietną. Był rozradowany, pełen życia i czuł skrzydła u ramion.
Spieniony potok szemrał, wijąc się doliną. Lodowce połyskiwały srebrzyście, a z dali dolatał odgłos dzwonów witających go niejako. Serce mu uderzyło żywiej i zapadł we wspomnienia, zapomniał nawet o Babecie. Okolica w której się znalazł była przecież jego dawną ojczyzną.
Tędy chodził wraz z innemi dziećmi, tu sprzedawał cudzoziemcom rzeźbione przez dziadka drobiazgi. W domku, gdzie spędził młodość, mieszkali teraz obcy ludzie. Wybiegły doń nieznane mu dzieci, a od jednego malca dostał w podarku szarotkę. Wziął to za dobry znak i pomyślał o Babecie.
Niedługo przybył do Interlacken. Przybrane odświętnie miasto wyglądało wspaniale. Ulice pełne były pięknych domów, hoteli, ocieniały je wysokie drzewa