Rudi oniemiał wprost z zachwytu, bo osoba której szukał, odszukała go sama.
Młynarz pochodził z Wallisu i rad był pogawędzić z krajowcem. Przytem uważał się za najlepszego młynarza w swej okolicy, a Rudi był bezsprzecznie najlepszym strzelcem na uroczystości. Podali sobie przeto ręce, a Babeta wyciągnęła też rączkę do młodzieńca, którą ten uścisnął, aż pokraśniała.
Młynarz opowiedział o długiej podróży swej i miastach jakie wraz z córką zwiedzili. Była to istna wycieczka, musieli bowiem jechać koleją, parowcem, a nawet dyliżansem.
— Ja obrałem krótszą drogę, przez góry! — powiedział Rudi. — Wszędzie znajdzie się sposób przejścia.
— Tylko można przytem kark skręcić! — zauważył młynarz. — Zuchwały jesteś, młodzieńcze i może cię kiedyś ten los spotkać.
— Nie spadnie, kto wierzy w swe siły! — odparł Rudi.
Młynarz z córką mieszkali u krewnych, którzy zaprosili do siebie, dzielnego młodzieńca, gdyż i oni pochodzili z kantonu Wallis. Było mu to bardzo na rękę. Szczęście śmiałkom sprzyja, a Bóg daje nam orzechy, tylko każe byśmy je sami gryźli.
Rudi znalazł się jak pośród rodziny, wzniesiono ku czci jego toast, Babeta trąciła się z nim także, on zaś podziękował gorąco za ten zaszczyt.
Wieczorem wyszli wszyscy na przechadzkę po pięknych ulicach, gdzie było mnóstwo okazałych hoteli i cienistych drzew oraz taki ścisk panował, że Rudi musiał podać ramię Babecie. Jął z nią rozmawiać z takiem ożywieniem i tak gorąco wysławiał jej miejsce rodzinne, że mu dłoń uścisnęła w podzięce. Szli sobie
Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/240
Ta strona została skorygowana.