To rzekłszy, przyśpieszył kroku, osłonił go tuman śniegu, on zaś posłyszał za sobą śmiech i śpiew dziewczyny. Brzmiało to dziwnie. Była ona może wysłanniczką Władczyni Lodu? Rudi słyszało tem pewnego razu, nocując w górach.
Śnieg ustał, chmury zstąpiły niżej, Rudi nie widział już nikogo, słyszał tylko śmiech i pohukiwanie w dali, a brzmiało to jak głosy duchów.
Dotarł w końcu do grzbietu łańcucha gór, skąd biegła ścieżka w dolinę Rodanu. Ujrzał tuż nad sobą dwie bliskie gwiazdy i wspomniał błyszczące oczy Babety.
— Przynosisz, widzę, do domu, rzeczy godne wielkich państwa! — zawołała wujenka, potrząsając głową, na długiej, okrytej puchem szyi. — Masz szczęście, chłopcze! Muszę cię ucałować!
Rudi pozwolił się całować, ale z miny jego widać było, że z wielkiem zaparciem znosi drobiazgowość starej kobiety i różne przeciwności domowe.
— Jakiż śliczny jesteś! — zachwycała się.
— Nie wierzę w to! — odparł ze śmiechem, ale była mu przyjemną ta pochwała.
— Masz szczęście i basta!
— To prawda! — przyznał.
Od samego powrotu zaczął tęsknić za cichą doliną Bexu.
— Musieli już wrócić! — mówił sobie raz prozą. Minęły już dwa dni. Pójdę!