Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/244

Ta strona została skorygowana.

Poszedł i zastał młynarza z córką. Przyjęli go mile i złożyli pozdrowienia od krewnych z Interlacken. Babeta była powściągliwa w słowach, ale oczy jej mówiły i to wystarczało w pełni młodzieńcowi. Młynarz gadał zazwyczaj dużo i chciał, by się śmiano z jego konceptów i pomysłów. Tym jednak razem słuchał bacznie opowiadania o przygodach jakie zaznał Rudi, o jego niebezpiecznych wycieczkach, łowach, wspinaniu się po ścianach skalnych, przechodzeniu mostów ze śniegu, którymi wiatry łączą brzegi przepaści. Rudi opowiadał z zapałem o zwyczajach gemz, o szalejącym föhnie i straszliwych lawinach, a oczy jego błyszczały. Czuł dobrze, że coraz bardziej podoba się to młynarzowi, a zwłaszcza, że go zachwyca co mówił o sępie-owczarzu i orle królewskim.
Niedaleko stąd mieściło się gniazdo orle na zrębie skalnym, niemal w powietrzu zawieszone, a pewien Anglik ofiarował młodzieńcowi całą garść złota, jeśliby mu przyniósł żywcem młode orlę. Ale Rudi oświadczył, że wszystko ma swoje granice, orzeł nie pozwoli sobie zabrać pisklęcia, a przedsięwzięcie takie równa się śmierci.
Tymczasem wino płynęło, płynęły też słowa i godziny, a Rudi opuścił dopiero po północy gościnne progi młyna.
Przez krótki jeszcze czas po jego odejściu błyszczało światło okien poprzez gałęzie drzew. Dymnikiem dachu wyszedł kot pokojowy, a wzdłuż rynny zbliżył się doń kot kuchenny.
— Czy znasz ostatnią nowinę? — spytał kot pokojowy. — Odbyły się w młynie tajemne zaręczyny. Ojciec nie wie jeszcze o niczem. Rudi i Babeta deptali