Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/245

Ta strona została skorygowana.

się przez cały wieczór nogami pod stołem. Nastąpili i na mnie parę razy, ale nie miauknąłem, by nie zwracać uwagi.
— Ja uczyniłbym to napewno! — odparł kot kuchenny.
— Co wypada w kuchni, nie wypada w pokoju! Ciekawym tylko co na to powie młynarz!
Rudi także był ciekaw co powie młynarz, nie mogąc zaś długo czekać, wsiadł w parę dni potem do omnibusu, kursującego po moście Rodanu pomiędzy kantonami Wallis i Waadt, a jadąc, roił czarowne marzenia, jak zawsze pełen otuchy.
Wieczór, tegoż samego dnia wracał omnibus, siedział w nim Rudi, a kot pokojowy opowiadał towarzyszowi nowości jakie zaszły w młynie.
— Wiesz co się stało? Oto młynarz wie już wszystko! Dziwne zaszły rzeczy. Rudi przyjechał tu i zaczęli wraz z Babetą szeptać sobie coś długo w kurytarzu, tuż pod pokojem młynarza. Leżałem u ich nóg, ale nie zwracali na mnie uwagi.
— Pójdę doń prosto! — rzekł w końcu Rudi. Wszakże mam uczciwe zamiary.
— Czy mam iść z tobą? — spytała Babeta. — doda ci to odwagi.
— Nie brak mi odwagi! — powiedział. — Ale w twej obecności ojciec musi zachować spokój.
Potem otwarli drzwi. Rudi przystąpił mi ogon. Miauknąłem, ale żadne z nich nie słyszało. Weszli, ja zaś skoczyłem przed nimi i siadłem na poręczy fotelu, gdyż chciałem się zabezpieczyć przed nogami tego dzikusa. Teraz jednak jął młynarz używać nóg swoich. Nie obeszło się bez fikania. Kazał mu iść precz, w góry, strzelać do gemz, nie zaś do naszej Babety.
— Cóż jednak mówili? — spytał kot kuchenny.