Nucąc głośno i pohukując wesoło, przyszedł Rudi do przyjaciela swego Vesinanda.
— Musisz mi pomóc! — rzekł mu. — Pójdzie z nami także Nagli. Chcę wybrać z gniazda na skale młodego orła
— Lepiej przyprowadź człowieka z księżyca! To niemal równie łatwe zadanie! — odparł Vesinand. — Doskonały masz dziś humor, widzę!
— Tak! Żenię się niedługo! Ale teraz słuchaj o co idzie.
Za chwilę wiedzieli Vesinand i Nagli wszystko.
— Jesteś zuchwalec! Możesz spaść i zabić się! — powiedzieli.
— Spada ten tylko kto się boi! — odrzekł wesoło.
Wyruszyli o północy, zaopatrzywszy się w drabiny i sznury. Szli przez zarośla, rozpadliny, ruchome głazy i potoki, pnąc się po ciemku coraz to wyżej. Weszli w wąwóz zamknięty niemal prostopadłemi ścianami, górą tylko widniał jaśniejszy pas nieba, pod stopami zaś mieli przepaść z łomocącym wodospadem. Usiedli tu, czekając świtu, gdyż o tej porze wylatywał zawsze orzeł szukać żeru. Trzeba go było naprzód zastrzelić gdyż inaczej nie dostaliby nigdy w swe ręce orlęcia. Czekali przyczajeni, ściskając strzelby i czas im się dłużył bardzo.
Nareszcie zaszumiało w górze i cień ogromny nakrył wąwóz. Dwie lufy skierowały się na czarnego ptaka. Padł jeden tylko strzał. Orzeł strzepnął gwałtownie skrzydłami, potem opuścił się zwolna, jakby chciał wypełnić sobą całą czeluść i porwać myśliwców na dno otchłani. Po chwili znikł w głębi, łamiąc po drodze gałęzie i obalając krzaki.
Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/247
Ta strona została skorygowana.
OPOWIEŚĆ SIÓDMA.
ORLE GNIAZDO.