Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/248

Ta strona została skorygowana.

Trzej przyjaciele wzięli się co żywo do roboty. Związali trzy najdłuższe drabiny, ustawili je na wyrębie skalnym i oparli o przeciwległą ścianę wąwozu. Ale nie dosięgły miejsca, gdzie tkwiło gniazdo, a przestrzeń tę stanowiła gładka, pionowa skała. Po krótkiej naradzie postanowili spuścić z góry dwie drabiny i związać je z poprzedniemi. Po ogromnych wysiłkach udało im się wyciągnąć drabiny na wierzch i rozbujawszy jednym końcem oprzeć o trzy poprzednie. Utworzyło to rusztowanie bardzo chwiejne nad przepaścią, a Rudi powiązał poszczególne jego części, jak się dało, linami. Potem jął pełzać zwolna, niby mucha po słomce. Ale mucha mogła ulecieć w razie pęknięcia słomki, zaś Rudi musiałby niewątpliwie zginąć. W dole kotłowała woda, a z podziemnego pałacu Władczyni Lodu tchnął zimny wiew.
Drabiny sięgały teraz do samego niemal gniazda, ale ostatnia wisiała, cudem niejako na maleńkim wyskoku skalnym, dotykając go poziomo. Rudi przypomniał sobie nauki kota i stosując je, dotarł do gniazda. Tu jednak przekonał się, że nie może w nie spojrzyć, tylko ręką sięgnąć w głąb. Po chwili natrafił na sporą, mocną gałęź, chwycił ją, wspiął się i legł piersiami na gnieździe.
Jednocześnie jednak owiał go szkaradny fetor zgnilizny. Szczątki gemz, owiec i ptaków cuchnęły niezmiernie. Zawrót głowy wyciągnął doń szpony, a na skraju gniazda usiadła Władczyni Lodu, patrząc nań złowrogo i szepcąc:
— Mam cię!
W kącie siedziało skulone orlę, które nie umiało jeszcze latać. Rudi chwycił jedną ręką brzeg gniazda, drugą zaś zarzucił na ptaka pętlę. Wziął go żywcem,