Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/252

Ta strona została skorygowana.

Doliną sunął pociąg. Władczyni Lodu dostrzegła każdego z podróżnych, jedni siedzieli sami, jak królowie, inni tłoczyli się w ciasnych wozach, spali, a gdy smok parowy stawał, wychodzili i szli swoją drogą.
— To myśli ludzkie wędrują po świecie! — zaśmiała się Władczyni Lodu.
— Znowu lawina! — powiedzieli sobie ludzie.
— Na nas nie spadnie! — zawołało dwoje młodych, para zakochanych, którzy jechali właśnie.
Był to Rudi i Babeta, a towarzyszył im młynarz.
— Jadę jako pakunek! — żartował. — Jako zło konieczne!
— Siedzą sobie spokojnie! — rzekła Władczyni Lodu. — Zabiłam mnóstwo gemz, miljony alpejskich róż wyrwałam z korzeniami! Tępię wszystko, myśli i siły ducha! Nie ujdzie mi nikt!
Zaśmiała się.
— Znowu spadła lawina! — powiedzieli sobie ludzie.


OPOWIEŚĆ DZIESIĄTA.
MATKA CHRZESTNA.

Matka chrzestna Babety mieszkała nad Jeziorem Genewskiem. Była to dostojna Angielka, miała trzy córki i młodego kuzyna. Przybyli niedawno wszyscy pięcioro, ale młynarz odwiedził ich już, zawiadamiając o zaręczynach córki, opowiadając o Rudim i młodym orle, co się rozniosło po całej okolicy, a Anglicy zainteresowani byli młodą parą, oraz młynarzem samym. Zaprosili wszystkich troje, a ci przyjąwszy zaproszenie jechali właśnie z wizytą.