Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/253

Ta strona została skorygowana.

Z małego miasteczka, Villneuve na krańcu jeziora ruszyli statkiem do Vernex, tuż pod Montreux. O miejscowości tej wiedzą wszyscy, tu bowiem, pod cieniem drzew orzechowych pisał słynny poeta Byron swój poemat o nieszczęsnym więźniu, zamkniętym w zamku Chillon, zaś w pobliskiem Clarens przechadzał się pod płaczącemi wierzbami wielki myśliciel Rousseau, dumając o swej Heloizie. Płynie tu Rodan, tworząc wysepki jednę z nich, maleńką, kazała pewna staruszka, przed stu kilkudziesięciu laty, obwałować kamieniem, użyźnić oraz obsadzić akacjami.
Było to miejsce rozkoszne i Babeta radaby była, zwiedzić je, ale statek popłynął do Varnex.
Udali się w górę, ścieżką przez winnice ocienione drzewami figowemi, wawrzynami i cyprysami. W połowie wysokości stał hotel, gdzie mieszkała matka chrzestna.
Przyjęci zostali bardzo serdecznie. Stara dama o uśmiechniętej pogodnej, okrągłej twarzy, przypominać musiała w młodości anioła, teraz miała atoli siwe włosy. Córki miały kształty smukłe i zręczne ruchy, kuzyn, biało ubrany, nosił bardzo bujne, rude bokobrody i z samego zaraz początku zaczął nadskakiwać Babecie.
Na wielkim stole leżały zdobnie oprawne książki, nuty i rysunki, a przez otwarte drzwi balkonu przepiękny słał się widok wokoło po jeziorze, odbijającem w sobie góry Sabaudji, lasy, miasteczka i wsie.
Zazwyczaj śmiały, wesoły i pewny siebie Rudi czuł się tu nieswój i chodził jak po grochu. Czas mu się dłużył wielce i był znudzony. W końcu postanowiono iść na przechadzkę, ale i teraz poruszali się wszyscy tak wolno, że musiał pilnie uważać by im dotrzymać