Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/255

Ta strona została skorygowana.

i co miał do roboty? Zazdrość narzeczonego ubawiła Babetę. Poznała teraz bowiem również słabą stronę jego serca. Kochała go mocno i nad wszystko w święcie, a jednocześnie cieszyło ją, że się chmurzy i wpada w coraz większą wściekłość. Był to objaw miłości jego. Nie było to rozsądnie ze strony Babety, ale miała ledwo ośmnaście lat. Nie brała też pod rozwagę wrażenia, jakie jej postępowanie uczyni na młodym Angliku. W każdym razie nie przystało ono świeżo zaręczonej córce czcigodnego młynarza.
Młyn stał nad sporym, rwącym potokiem, którego woda przeprowadzona szeroką rynną spadała na koło. Mocne belki, z których ją zbudowano, śliskie były, gdyż nadmiar wody przelewał się zazwyczaj górą. Trudnem było zadaniem dostać się tedy do młyna, a na taki właśnie pomysł wpadł Anglik. Jak zawsze biało ubrany udał się tam nocą, nęcony światłem błyszczącym w pokoiku Babety. Mało wprawny w wycieczki tego rodzaju omal nie spadł parę razy, ale w końcu zdołał dojść. Przemoczony i powalany wlazł na starą lipę, dotykającą konarami okna dziewczyny i zahukał jak sowa, gdyż głos tego ptaka umiał nieźle naśladować.
Babeta wyjrzała przez przejrzyste firanki, a na widok białego człowieka, domyśliła się wszystkiego i uczuła w sercu strach, oraz gniew. Coprędzej zgasiła światło i zamknęła lepiej okno, nic sobie nie robiąc z tych sygnałów przybysza.
Przyszło jej na myśl, że straszna by to była rzecz, gdyby teraz nadszedł Rudi. I tak się stało. Zabrzmiały ostro głośne słowa, zbierało się na bójkę.
Przerażona Babeta otworzyła okno, zawołała narzeczonego i poprosiła, by odszedł.