Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/257

Ta strona została skorygowana.

z Bexu. Po raz pierwszy w życiu poznał co słabość i znużenie. Miał ochotę paść na śnieg i spać. Ale ulewa zmusiła go do szukania jakiejś schrony.
Nagle ujrzał szałas, przyparty do skały. W progu stała dziewczyna, którą w pierwszej chwili wziął za Anetkę, córkę nauczyciela. Wydało mu się, że ją poznał gdzieś, w okolicy Grindelwaldu, owego wieczoru, kiedy to wracał z uroczystości strzeleckiej w Interlackem.
— Skądżeś się tu wzięła? — spytał.
— Tu mieszkam! — odparła. — Pasę trzody moje.
— Trzody? — zawołał ze śmiechem. — Wszakże niema tu nic prócz śniegu i skał.
— Mylisz się! — odparła. — Ot, tam, poniżej są przepyszne pastwiska i nikt mi tu nie kradnie owiec moich.
— Odważna jesteś!
— Podobnie jak ty!
— Jeśli masz mleko, daj mi się napić! — poprosił. Mam wielkie pragnienie.
— Mam coś lepszego niż mleko! — odparła. — Byli tu wczoraj turyści i zostawili pół flaszki wina. Ja nie pijam nigdy, a oni nie wrócą, przeto niech ci służy.
Przyniosła wino, napełniła drewniany kubek i podała mu.
— Doskonałe! — zawołał. — Nie piłem jeszcze tak ognistego wina!
Oczy mu rozbłysły, krew zaczęła krążyć żywo, przepadły gdzieś smutki i utrapienia.
— Ach! Wszakże jesteś Anetka, córka nauczyciela! — wykrzyknął. — Tańczyliśmy ze sobą! Daj mi całusa!
— Pocałuję cię, jeśli mi dasz pierścień z swego palca.
— Zaręczynowy pierścionek?