Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/258

Ta strona została skorygowana.

— Tak! O niego mi właśnie idzie! — odrzekła, nalała powtórnie kubek i przytknęła mu do ust. Wino go rozpłomieniło, zapomniał o wszystkiem. Objął dziewczynę ramieniem i spojrzał jej głęboko w oczy. Była to niby Anetka i jednocześnie jakby nie ona, a przypominała też żywo ową zjawę półziemską, którą spotkał w powrocie z Interlacken. Usta ich się zwarły, a Rudi uczuł rozkosz i ból jednocześnie. Na sekundę podniosła go moc jakaś wysoko, w górę i cisnęła znowu w dół, na dno lodowej przepaści. Odzyskawszy zmysły zobaczył skały, śniegi pustkę. Szałas znikł i dziewczyna znikła. Zrozumiał, że go pocałowała Władczyni Lodu. Zadrżał z zimna, uczuł wielkie osłabienie i zemdlał.
Po chwili przyszedł do siebie i spostrzegł, że niema na palcu zaręczynowego pierścionka. Strzelba leżała w śniegu. Spróbował strzelić, ale nabój zamókł. Strasznie tu było, gdzieś w dole huczały wodospady i grzmiały lawiny, a wiedział dobrze, że tuż obok siedzi przyczajony Zawrót Głowy i czeka by rzucić się na bezbronną ofiarę.
Tymczasem w młynie płakała rzewnie Babeta. Rudi nie pokazał się już od dni sześciu. A przecież powinien był wiedzieć, że go kocha nadewszystko w świecie.


OPOWIEŚĆ TRZYNASTA.
W DOMU MŁYNARZA.

— Ludzie robią głupstwa niesłychane! — powiedział kot pokojowy, kuchennemu. — Rudi i Babeta zerwali ze sobą. Ona płacze, on zaś nie myśli o niej wcale.
— Nie podoba mi się to! — odparł kot kuchenny.