W przeddzień ślubu wyruszyli tedy statkiem rano, by matka chrzestna miała czas przystroić należycie oblubienicę.
— Odbędą się tu pewnie poprawiny w młynie! — powiedział kot pokojowy. — Inaczej cała rzecz nie warta byłaby jednego miauknięcia!
— Niezawodnie będzie tak! — oświadczył kot kuchenny. — Zarżnięto kaczki, oskubano gołębie, a cała gemza wisi na ścianie. Ślinka idzie do ust na ten widok. Jutro wyjeżdżają.
Rudi i Babeta tego wieczoru siedzieli obok siebie w młynie po raz ostatni jako narzeczeni, a zachodzące słońce rozpłomieniłao szczyty Alp i brzmiały dzwony.
Słońce zaszło, chmury opadły nisko nad dolinę Rodanu. Uderzył straszliwy wicher, nadlatujący od strony Afryki. Gdy ustał, cicho było przez czas pewien, poszarpane chmury układały się w różne, fantastyczne postacie. Wezbranym strumieniem płynęła wyrwana jodła. Potem księżyc oświecił białe szczyty, a z wyżyn tych jęła wysyłać Władczyni Lodu różne widziadła nocne, na postrach śpiącym za ścianami domów.
Babeta miała dziwny sen.
Wydało jej się, że jest już dawno po ślubie. Rudi poszedł na gemzy daleko, w góry, ona siedzi we młynie, a obok niej rudy Anglik. Oczy jego błyszczały tak ogniście, a słowa tak brzmiały słodko, że gdy ją ujął