Pod wieczór tegoż dnia przybyli do Villeneuve i pokrzepili się w gospodzie, potem młynarz urządził sobie drzemkę, a młodzi wyszli na świat, minęli miasteczko i ujrzeli niebawem ponury Chillon, którego mury odbijały się w ciemnych wodach jeziora. W pobliżu widniała też mała wysepka obsadzona akacjami, podobna kiści kwiatów.
— Jakże tam musi być uroczo! — zawołała Babeta, ogarnięta chętką dostania się na wysepkę.
Życzenie to mogło się ziścić łatwo, gdyż u brzegu stała łódka. Nie było w pobliżu nikogo, by spytać o zezwolenie, przeto wsiedli poprostu i pojechali.
Po kilku minutach stanęli na wysepce, która była tak mała, że ledwie starczyło miejsca na potańczenie ze sobą
Obrócili się parę razy wokoło, potem zaś usiedli pod akacjami, rozmawiając, zaglądając sobie w oczy i podziwiając zachód słońca.
Ściemniało się coraz bardziej, a śnieżne szczyty płonęły na tle granatowego nieba. Takiego widoku nie mieli do tej pory. Uczuli, że niczego więcej ziemia dać chyba nie może.
— O jakże Bóg jest dobry! — zawołał Rudi.
— Jakże jesteśmy szczęśliwi! — odpowiedziała Babeta.
Rozebrzmiały dzwony wieczorne z gór okolicznych i dolin, oni zaś siedzieli pełni zachwytu i marzyli o bliskiej chwili zaślubin.
Nagle ujrzała Babeta, że prąd wody porwał ze sobą czółno, które zapomnieli przywiązać do brzegu.
— Łódka odpływa! — zawołała, a Rudi odparł:
— Pochwycę ją zaraz!
Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/262
Ta strona została skorygowana.
OPOWIEŚĆ PIĘTNASTA.
ZAKOŃCZENIE.