Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/264

Ta strona została skorygowana.

Babeta siedziała skulona, bez ruchu, ochrypła od krzyku i zawodzeń.
Przypominała sobie opowiadanie narzeczonego o tragicznej śmierci jego matki oraz własnej przygodzie i westchnęła rozpacznie:
— Porwała go Władczyni Lodu!
W tej chwili zajaśniała błyskawica, a przerażona Babeta ujrzała straszliwą mocarkę. Stała na wzburzonych falach, zaś u jej stóp, leżały zwłoki młodego chłopca.
— Mój jest! — wykrzyknęła i zaraz wszystko zatonęło w ciemnościach.
Nagle wspomniała nieszczęsna sen swój i własne słowa. Wszakże sama uznała za rzecz najlepszą śmierć w momencie najwyższego szczęścia!
Minęło lat parę. Jezioro leżało spokojne, przejrzyste, jak dawniej. Winogradowe jagody nęciły oczy, po zwierciadlanej toni sunęły łódki o białych żaglach. Do Chillonu wiodła teraz kolej żelazna. Na każdej stacji wsiadali i wysiadali podróżni z czerwonemi książkami w rękach. Były tam opisy wszelkich ciekawości całej okolicy, znalazł się te opis tragicznej wycieczki młodej pary na akacjową wysepkę. Wszystko, nawet rozpacz Babety najdokładniej przedstawiono. Nie było tylko nic o późniejszem jej życiu. Młyn przeszedł w inne ręce, ona zaś mieszkała w pięknym domku przy stacji i spozierała na góry, gdzie ongiś polował na gemzy jej narzeczony.
Uspokoiła się z biegiem lat i poznała, iż Bóg objawił jej we śnie prawdę istotną. Pogodzona z wolą jego, żyła długo jeszcze po strasznem przejściu.

KONIEC.