Mając takie okulary na nosie śmiali się urągliwie i ryczeli jak djabeł podziwiający dzieło swoje, gdyż brzydota dostrzeżona wszędzie i zło świata schlebiały im i miłe były przewrotnym ich umysłom.
Zwierciadło djabelskie było olbrzymie, a wiatr ciągle niósł okruchy jego w powietrzu.
A teraz słuchajcie uważnie.
Nie każdy może mieć ogród w wielkiem mieście, gdzie jest tak dużo domów i gdzie mieszka tyle rodzin. Wielu poprzestać musi na doniczkach z kwiatami. Dwoje dzieci ludzi biednych zdobyło sobie jednak coś więcej niż doniczkę, bo niemal ogród. Rodzice ich mieszkali naprzeciw siebie w uliczce tak wąskiej, że dachy stykały się niemal i można było całkiem bezpiecznie składać sobie wzajem wizyty z jednego końca rynny na drugi.
W obu przeciwległych oknach stały duże skrzynie z ziemią, gdzie rosły warzywa potrzebne do kuchni, a w każdej ze skrzyń zasadzono prócz tego krzak róży. Rodzicom przyszło na myśl postawić te skrzynie na desce w poprzek ulicy, od okna do okna, co stanowiło ozdobę wielką, bo witki grochu i gałęzie różanych krzewów powiązały się ze sobą, tworząc jakby łuk triumfalny. Dzieci siadywały tu na małej ławeczce pomiędzy krzakami róż i rade były wielce, gdy mogły bawić się w tym napowietrznym raju. Dzieci te nie były rodzeństwem, ale kochały się bardzo.