biało malowanych i popędził w ulicę daleko, za miasto. Nikt nic więcej nie wiedział, rodzice i babka Janka płakali gorzko, a najboleśniej płakała Zosia. Powiedziano sobie, że nie żyje, że utonął w rzece płynącej pod miastem. Długo jeszcze trwały ciemne dni zimowe.
Na koniec przyszła wiosna i słońce zaczęło słać cieplejsze promienie.
— Janek umarł! — powiedziała Zosia.
— Nie sądzę, by tak było! — odparł promień słońca.
— Janek umarł i przepadł na zawsze! — powiedziała Zosia jaskółkom.
— Nie sądzimy, by tak było! — odpowiedziały jaskółki, a Zosia zaczęła także myśleć, że Janek żyje.
— Wdzieję nowe, czerwone trzewiki, których Janek nie wiedział jeszcze — powiedziała sobie jednego ranka. — Pójdę nad rzekę i zapytam jej.
Wstała wcześnie, pocałowała drzemiącą jeszcze babkę i poszła, w czerwonych trzewiczkach sama, daleko za miasto, gdzie płynęła rzeka.
— Czy to ty wzięłaś mi Janka? — spytała. — Oddaj mi go, a dam ci te nowe, czerwone trzewiczki!
Wydało jej się że rzeka mruga ku niej przyjaźnie, zdjęła przetoczerwone trzewiki, które były jej skarbem największym i rzuciła w wodę. Ale padły blisko brzegu i fala odniosła je, jakby rzeka nie chciała zabierać jej trzewiczków, zwłaszcza, że nie mogła oddać Janka.
Zosia pomyślała, że nie dość daleko rzuciła trzewiczki, weszła tedy z trudem na łódkę, stojącą opodal wśród szuwarów. Dotarłszy na przeciwległy koniec łódki rzuciła raz jeszcze trzewiczki do wody. Ale łódka nie była przywiązana i pod wpływem tego wstrząśnienia odbiła od brzegu. Zosia zauważyła to, przebiegła
Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/34
Ta strona została skorygowana.