Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/39

Ta strona została przepisana.

— Ładna jest! — powiedziała Zosia. — Ale nie wspominacie o Janku i to mnie smuci. Cóż powiedzą hjacenty?
— Były raz trzy siostry urocze, zwinne i przybrane w piękne szaty. Jedna miała suknię błękitną, druga czerwoną, a trzecia białą. Tańczyły nad brzegiem morza w promieniach księżyca. Pobiegły pewnego dnia w las i przepadły. Niedługo spłynęły w morze trzy trumny z głębi lasu, a robaczki świętojańskie otaczały je lśniącym kręgiem. Dziewczęta zmarły, tak powiedziała woń kwiatów leśnych i już nigdy nie zatańczą nad morzem. Wieczór zadzwoniły im kielichy kwiatów.
Cóż — za smutna opowieść! — rzekła Zosia. — Zapach wasz także przypomina śmierć. Czyżby Janek zmarł? Róże były pod ziemią i mówiły, że go tam nie widziały.
— Klink klong! — odparły hjacenty. — Nie dzwonimy małemu Jankowi, gdyż go nie znamy wcale. Snujemy tylko opowieść własną.
Zosia poszła do słonecznika, świecącego jak słońce wśród zieleni.
— Ty piękny, wielki, jasny kwiecie powiesz mi pewnie gdzie mogę znaleźć Janka?
Słonecznik spojrzał przyjaźnie i zaczął mówić:
— Pośrodku małego podwórka był ogród. Słońce odbite od murów dogrzewało, a w trawie stał piękny, rosły słonecznik. Przy oknie siedziała stara babunia. Właśnie wróciła do domu wnuczka jej ze służby. O, jakże się witały, jak całowały. Słońce było w tych pocałunkach, słońce na świecie, wszędzie lśniło słońce.