Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/52

Ta strona została skorygowana.

A matka dała jej kułakiem w nos tak mocno, że poczerwieniał i zsiniał. Była to jednak oznaka czułości.
Niedługo potem napiła się matka z wielkiej flaszki i zasnęła, a dzika dziewczyna rzekła renowi:
— Mam nieraz ochotę łaskotać cię po szyi nożem, gdyż jest to wielce zabawne, dziś jednak puszczę cię pod warunkiem, że popędzisz co sił do Laponji i zaniesiesz do pałacu Królowej Śniegu tę małą dziewczynkę, która tak tęskni za swoim Jankiem. Słyszałeś sądzę wszystko, gdyż paplała głośno, ty zaś masz zwyczaj podsłuchiwać.
Ren podskoczył z radości wysoko, dzika dziewczyna wsadziła nań Zosię, przywiązała ją dla pewności, a nawet podłożyła jej miękką poduszkę.
— Oto masz swoje futrzane trzewiczki! — rzekła jej. — Ale zarękawka ci nie oddam, gdyż jest zbyt piękny. Zamiast tego, wdziej te rękawice mojej matki, sięgają aż do łokci, więc nie zmarzniesz!
Zosia płakała z radości.
— Nie cierpię mazgajów! — zawołała dzika dziewczyna. — Wszakże powinnaś się cieszyć! Weź oto te dwa bochenki chleba i szynkę.
Umieściła pożywienie na grzbiecie rena, potem otworzyła bramę, zwołała do wnętrza zamku psy, potem przecięła sznur wiążący rena i rzekła mu:
— Pędź co sił i uważaj na Zosię.
Zosia podała obie ręce dzikiej dziewczynie na pożegnanie, a ren skoczył galopem i zaczął biec co sił przez pola, lasy, stepy i moczary. Wilki wyły wokoło, krakały kruki, a zorza polarna świeciła coraz to jaśniej.

— Zbliżamy się do ojczyzny mojej! — zawołał i pędził coraz to prędzej. Zjedli chleb i szynkę i właśnie tego samego dnia dotarli do Laponji.