Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/57

Ta strona została skorygowana.

zdziałać nie potrafi. O dwie mile stąd zaczynają się ogrody pałacowe, zanieś tam Zosię i posadź pod krzakiem, okrytym czerwonemi jagodami. Potem wracaj tu spiesznie, bez długiej gadaniny.
— Ach! Nie mam ciepłych bucików! Ach! Nie mam rękawic! — zawołała biedna Zosia, unoszona przez rena i zaczęła płakać z zimna.
Słyszał to ren, ale nie śmiał zawracać, posadził Zosię pod krzakiem z jagodami, pocałował w usta, zapłakał rzewnie i ruszył co tchu z powrotem. Zosia została sama jedna, wśród lodowatej Finlandji, bosa i bez rękawic.
Zaczęła biec co sił. Nagle ujrzała mnóstwo płatków śniegu. Ale nie spadały z nieba na dół, tylko sunęły poziomo ponad ziemią, a Zosia przypomniała sobie jak przedziwnie wyglądają pod szkłem powiększającem. Po chwili płatki te stały się wielkie i Zosia spostrzegła ze strachem, że są to istoty żywe, wysłanki Królowej Śniegu. Przybierały przeróżne postacie, aż biednej Zosi włosy powstawały ze strachu na głowie. Otaczały ją teraz jakieś, jakby niedźwiedzie, węże, dziki i inne stworzenia.
Zaczęła śpiesznie odmawiać pacierz, a oddech jej ust tworzył niby biały dym w mroźnem powietrzu. Dym ten gęstniał i zaczęły się zeń tworzyć postaci aniołów. Każdy miał hełm na głowie, lancę i tarczę w ręku, a gdy Zosia skończyła modlitwę, miała wokoło siebie cały zastęp rycerzy niebiańskich. Rozpoczęli oni walkę z potworami, zabijali i rozpraszali wysłanników Królowej Śniegu, tak że Zosia mogła iść swobodnie przed siebie. Anioły głaskały jej nogi i ręce, tak, że nie czuła zimna.
Wreszcie dotarła do pałacu.
Tymczasem Janek nie myślał wcale o Zosi i w głowie mu nie postało, by się miała znajdować pod bramą.