Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/61

Ta strona została przepisana.

— Pojechali do obcych krajów! — odparła dzika dziewczyna.
— A wrony? — spytała znów Zosia.
— Gawron zmarł! — zawiadomiła ją. — Jego wdowa nosi teraz czarną opaskę na nodze. Zali się ustawicznie, aż uszy bolą. Ale opowiedzże, jak odnalazłaś swego Janka!
Zosia i Janek opowiadali oboje na przemian.
— Wszystko ma swój koniec! — oświadczyła dzika dziewczyna i pożegnała ich, obiecując że wstąpi, gdyby jej droga wypadła przez ich miasto rodzinne. Potem ruszyła w świat daleki, oni zaś szli, trzymając się za ręce, aż dotarli do miasta, do mieszkania swego i stanęli pod drzwiami babuni. Zastali wszystko na dawnem miejscu, zegar tykał, a wskazówki obracały się. Przekraczając próg, spostrzegli, że są dorosłymi ludźmi. Na dachu stały skrzynki z kwiatami i mała ławeczka. Usiedli na niej i wzięli się za ręce. Niebawem zapomnieli o wspaniałościach pałacu Królowej Śniegu, jak o przykrym śnie. Babunia siedziała u okna i czytała rozdział Biblji.
— Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, że jeśli nie nawrócicie z drogi i nie staniecie się jako małe dzieci, nie wnijdziecie do Królestwa Bożego!
Janek i Zosia spojrzeli sobie w oczy i zrozumieli teraz dopiero w całej pełni starą piosnkę.

— Róże więdną tak rychło, szybko mija lato,
Lecz Gwiazdkę i Jezuska zobaczymy zato!

Siedzieli oto jako dorośli, a jednak w sercach swoich jak dzieci i lubowali się ciepłem, rzeźwem latem.