jej przez to cieplej, a do domu iść nie śmiała, nie sprzedała bowiem ani jednego pudełka i nie miała ni grosza zarobku. Ojciec wybiłby ją pewnie, a zresztą w domu było także zimno. Mieszkanie stanowił jeno dach i liche ściany, przez które dął wiatr, mimo, że największe szpary pozatykano słomą i szmatami.
Ach, jakżeby dobrze było zaświecić zapałkę. Mogłaby ją wyjąć, potrzeć o ścianę i ogrzać palce. Po chwili odważyła się. Szast! Zapłonęło światełko, rzucając snopy iskier i oświetlając małą rączkę, która trzymała zapałkę. Było jakieś bardzo dziwne. Przy jego blasku wydało się dziewczynce, że siedzi u wielkiego pieca z mosiężnemi obiciami i ozdobami. Ogień suty płonął, lśnił i grzał tak rozkosznie. Wyciągnęła już nóżki, by je rozgrzać, gdy nagle zapałka zgasła. Piec znikł, a ona spostrzegła, że siedzi, trzymając w ręce jeno żarzący się niedopałek.
Zaświeciła drugą zapałkę. Rozbłysła świetnie, a dziewczynka zobaczyła, że miejsce na murze, gdzie padało światło, stało się przejrzyste, jak mgła. Ujrzała wnętrze pokoju, stół nakryty śnieżnym obrusem, zastawiony piękną porcelaną, pośrodku zaś leżała na półmisku ponętna, nadziewana śliwkami i jabłkami tłusta gęś, z której ulatywała wonna para. Mało tego, gęś zerwała się na nogi i z nożem i widelcem w grzbiecie poczęła, chwiejąc się, iść ku patrzącej. W tej chwili zgasła zapałka i dziewczynka ujrzała przed sobą jeno zimny, gruby mur.
Zaświeciła trzecią zapałkę. Ujrzała się pod wspaniałem drzewkiem Bożego Narodzenia. Było jeszcze większe i piękniej przybrane od drzewka, jakie widziała przez szklane drzwi u bogatego kupca w sam wieczór wigilijny. Tysiączne świeczki błyszczały na zielonych
Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/72
Ta strona została skorygowana.