Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/82

Ta strona została przepisana.

— Słuchajno nianiu! — powiedział. — Cóżto jest za wielki pałac pod miastem, z oknami tak wysoko umieszczonemi?
— Tam mieszka królewna! — odrzekła niańka. — Wyprorokowano jej, że będzie nieszczęśliwą, z winy narzeczonego, przeto w nieobecności króla i królowej zbliżać się do niej nie wolno nikomu.
— Dziękuję! — powiedział syn kupca, wsiadł w kufer, osiadł na dachu pałacu i wszedł oknem do komnaty królewny.
Spała na sofie, a była tak piękna, że ją pocałował. Zbudziła się przerażona wielce, ale powiedział, że jest bogiem tureckim, a to jej pochlebiło.
Usiedli obok siebie, on zaś wychwalał jej oczy, podobne ciemnym jeziorom, po których pływają myśli, jak syreny. Mówił, że czoło jej jest piękne i białe jako góra śnieżna. Opowiedział jej też bajkę o bocianie, który przynosi małe dzieci oraz wiele innych bajek.
Potem oświadczył się i został zaraz przyjęty.
— Musisz przyjść w sobotę na herbatę! — powiedziała mu. — Ojciec i matka będą bardzo radzi, że wychodzę za boga. Tylko pamiętaj opowiedzieć piękną bajkę. Matka lubi tematy podniosłe i pouczające, a ojciec wesołe, z których można się śmiać.
— Tak, tak! Bajki to jedyny mój podarek ślubny! — odparł, potem zaś rozstali się, królewna podarowała mu szablę, o pochwie wysadzonej dukatami.
Odleciał z powrotem, kupił sobie nową opończę, siadł w lesie i zaczął pisać bajkę. Miała być gotowa do soboty, a sprawiała mu niemało trudności.