Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/83

Ta strona została przepisana.

Ale skończył właśnie w sobotę, kiedy król, królowa z całym dworem przybyli do królewny na uroczystą herbatę.
Przyjęto go bardzo gościnnie, a królowa rzekła:
— Opowiedz nam pan, proszę bajkę, o treści podniosłej i pouczającej wielce.
— A jednocześnie śmieszną! — dodał król.
— I owszem! — odparł i zaraz zaczął opowiadanie. — Była sobie raz paczka zapałek, dumna wielce ze swego pochodzenia. Pramatkę miała ogromną, starą jodłę i stanowiła jej drobne cząstki. Kiedy zapałki były jeszcze zielonemi gałązkami, piły rosę brylantową, kąpały się w promieniach słońca i kazały sobie ptakom opowiadać bajki. Były bogatsze od innych drzew, gdyż stacje było nawet w zimie na zieloną szatę, kiedy mnóstwo sąsiadów świeciło gołą korą. Pewnego dnia przyszli drwale i nastało wielkie zamieszanie. Wódz rodu został jako maszt ustawiony na wielkim okręcie, grubsze konary stały się belkami, a drobne gałązki otrzymały przeznaczenie przyświecania szerokim masom ludności.
Wszystko to opowiadały zapałki staremu, żelaznemu garnkowi i krzesiwu, z któremi razem leżały na półce.
— Moja historja jest całkiem inna! — oświadczył garnek. Od chwili urodzenia czyszczono mnie niezliczoną ilość razy i do dziś lubię, gdy po jedzeniu stanę sobie czysty na półce, by pogwarzyć rozsądnie z sąsiadami. Lubię bardzo kubeł, z którym się czasem spotykam, a kosz targowy przynosi nam z miasta nowiny. Niestety wyraża on się wprost buntowniczo o rządzie i ludziach, tak że niedawno spadł garnek gliniany, znany z lojalności i stukł się ze strachu na drobne kawałki.
— Gaduła z ciebie! — rzekło krzesiwo i uderzyło tak stalą w krzemień, że sypnął iskrami. — Urządźmy sobie wesoły wieczór.