Strona:Harry Dickson -01- Wyspa grozy.pdf/14

Ta strona została przepisana.

rzyło się coś takego, co zmusza mnie do przedwczesnego działania.
Nagle Dickson uderzył się w czoło.
— Tomie, czy znasz jaką dobrą kryjówkę na wyspie, taką, której Pollock nie zna?
Młody człowiek nie odpowiedział, namyślając się chwilę.
— Pollock... to możliwe, gdyż dowiedziałem się, że nie jest on tutejszy, a pozatym to wielki leń który woli siedzieć przy ogniu w kuchni, niż błądzić po skałach. To dziwne, że teraz tak chętnie towarzyszy Alojzemu na polowaniach. Przypominam sobie, że któregoś dnia Shattercromby robił mu wymówki, że kiepsko zna tutejsze okolice.
Znam jedną małą grotę, dość wygodną. Często łowię ryby w tych okolicach. Ale jest jedna trudność. Prowadzi do niej mała, ledwie widoczna ścieżka, którą się można przedostać jedynie podczas odpływu morza. Jest dość przestronna i wysłana grubą warstwą suchego piasku. Jeżeli zechcesz tam zostać, będziesz miał lepsze schronienie, niż zajazd Mr. Wratha. Ale, — dodał Tom, — Sulkey zna doskonale całą wyspę.
— Słuchaj Tom, dziś wieczór w dyskretny sposób, tak, aby nikt o tym nie wiedział, wyprowadź Sulkeya na spacer w stronę tej groty. A teraz wskaż mi do niej drogę.
Tom udzielił mstrzowi dokładnych wskazówek, który nie ukrywał swego zadowolenia.
— Popatrz Tomie, cienie się już wydłużają. Dziś w nocy księżyc ukaże się bardzo późno. Mam nadzieję, że nie będzie mgły. Niechby tylko Wrath odjechał na połów ostryg, aby mi nie przeszkadzać, A ty, jeżeli nawet zobaczysz jakieś ognie na północnej stronie, nie zwracaj na to uwagi i nic nie opowiadaj innym.
Zapadła już noc, kiedy Tom wrócił do zamku z koszykiem pełnym małych fląder. W zamku panował odświętny nastrój. Shattercromby ochoczo otwierał butelki szampana. Na kredensie widniały smakowite zakąski.
Sulkey błąkał się tymczasem po domu, jak pokutująca dusza. W końcu zbliżył się do Toma i zaciągnął go do okna.
Nech pan posłucha Mr. Hobson! Słyszę to już dzisiaj po raz drugi. Niedługo będziemy czekać i na trzeci!
Zaledwie wymówił te słowa, w ciemnościach rozległo się ponure wycie.
— Duch psa!
Tom Wills nie mógł powstrzymać drżenia.
— A przecież nie ma ani jednego psa na wyspie
Mimo przestrachu Tom starał się go pocieszyć przyjacielskim uderzeniem w ramię.
— Sulkey, mój przyjacielu, chcę ci pomóc. Rozproszymy tę ponurą atmosferę. Ale zaczniemy dopiero od jutra.
— A czy już pan co znalazł? — zapytał Sulkey promieniejąc nadzieją.
— Wszystko, co można było znaleźć. I tobie pierwszemu chcę o wszystkim opowiedzieć. Kiedy wszyscy w zamku położą się spać, czy zechcesz pójść ze mną na mały spacer?
Sulkey zawahał się, ale twarz młodego człowieka była tak szczera, że przyjął zaproszenie. Wieczerza była doskonała, jak na skromne, lokalne warunki.
Shattercromby zabił kilka bekasów, Giovanna przyrządziła wspaniałą rybę na sposób włoski. Szampan i whisky lały się strugami. Tom Wills zauważył z radością, że Alojzy i Pollock zupełnie upili się, Sulkey mimo wszystko, ciągle był posępny, a Harvey i Giovanna byli tak zajęci sobą, że zapomnieli o świecie całym. Wreszcie wszyscy rozeszli się. Shattercromby dostał się do swego pokoju, pełzając na czworakach zaś Tom i Sulkey musieli zanieść nieprzytomnego Pollocka na jego poddasze. Kiedy zgaszono ostatnie światła Tom Wills i Sulkey opuścili zamek. Noc była ciemna, ale Sulkey orientował się jak za dnia.
Szli szybkim krokiem przez wrzosowisko.
— A więc Mr. Hobson czy mogę się dowiedzieć? — zapytywał strażnik kilkakrotnie.
Dużo energii kosztowało Toma wywiedzenie w pole tego przyzwoitego człowieka, ale pamiętał o rozkazie mistrza.
— Naturalnie. Ale najpierw musicie to zobaczyć! Bez tego, nic nie zrozumiecie, Sulkey.
Minęli już środkową część wyspy i zbliżali się do brzegu morza. Tom Wills kroczył wąską, kamienistą ścieżką prowadzącą do groty.
Nagle wyskoczył jakiś cień z za skały i Sulkey, któremu w błyskawiczny sposób zarzucono worek na szyję, upadł na ziemię.
— Biedak! mruknął Harry Dickson, nocny awanturnik. Cóż miałem robić? Musiałem postąpić trochę brutalnie. Umieszczę go w grocie i niczego mu nie będzie brakowało. A ty Tomie wracaj teraz prędko na zamek.
Przyzwyczajony do posłuszeństwa Tom oddalił się tak szybko, jak tylko pozwalała na to zła droga.
Był w odległości jednej mili od zamku, kiedy ukazał się na niebie zamglony, czerwonawy księżyc. Blask padł na dalekie wrzosowiska, które wydawały się w tym oświetleniu szczególnie ponure i niegościnne.
Tom przyspieszył kroku, ale nagle serce zamarło mu w piersi. W dole, z dala, na wysokim pagórku stał nieruchomo olbrzymi pies zapatrzony w tarczę księżyca. Powoli „pies-duch“ podniósł łeb. Rozległo się długe i ponure wycie.

Nieprzyjaciel się zdradza

— Sulkey! Gdzie jest Sulkey!
Wołanie to słychać było w całym zamku.
Harvey Dorrington blady i wściekły mierzył nerwowym krokiem salę jadalną, gdzie na stole leżała biblia. Giovanna zatopiona w fotelu patrzyła przed siebie ponuro i Tom Wills był zdziwiony brakiem zwykłej słodyczy na jej pięknej twarzy. Malowała się na niej raczej gorycz i złość, a spojrzenie uciekało gdzieś w dal, nie zatrzymując się nawet na narzeczonym.
W pewnej chwili, gdy Harvey zbliżył się, aby ją pocieszyć i prosić o cierpliwość, odsunęła go od siebie z niechęcią. Shattercromby i Pollock przetrząsnęli całą wyspę. Od czasu do czasu słychać było huk wystrzałów i grzmiący głos Pollocka, który wołał Sulkeya.
Około południa Shattercromby i Pollock powrócili z niczym. Zjedzono resztki wczorajszej kolacji. Nastrój był tak przykry, że nawet Alojzy stracił swój dobry humor. Żuł z rozpaczliwą energią spozierając dokoła ponuro. Miał on wielką pretensję do losu, że pozbawił go wspaniałej weselnej uczty, zakropionej prawdopodobnie niezliczoną ilością alkoholu.
Po obiedzie Giovanna powróciła do swego poko-