Strona:Harry Dickson -01- Wyspa grozy.pdf/19

Ta strona została przepisana.

Tom ujrzał uniformy angielskiej marynarki otaczające grupę ponurych i zmieszanych ludzi
— Przedstawiam wam załogę U-128, niemieckiej łodzi podwodnej — rzekł Harry Dickson. Nie jest to jednostka zwyczajna, przeciętna, bowiem posiada ona kompletny aparat projekcyjny, filmowy do fabrykowania strachów i demonów na zapadłych wyspach. Łódź znajduje się teraz w rękach naszych marynarzy, strzegą jej w małej zatoce na północnym brzegu, w tym miejscu gdzieśmy się spotkali Tomie.
— Boże mój — przypominam sobie te kolory na wodzie!
— To była po prostu nafta! Ślad, który zostawiła na powierzchni łódź podwodna. A propos, czy Flammers jest tutaj? Kapitan wysunął się naprzód i Dickson uścisnął mu serdecznie dłoń.
— Czy chce pan wrócić z nam do Londynu? Pana rehabilitacja jest już tylko kwestią dni.
— A Dorrington? — zapytał Tom.
— Chodźmy do zamku — zaproponował Dickson.
Zamek był już zajęty przez wojsko. Dickson pchnął drzwi sali jadalnej i ujrzał Giovannę w fotelu z dziwnym uśmiechem na ustach z zamkniętymi oczami, nieruchomą, z grymasem bólu na ustach.
— Nie żyje! — zawołał Tom.
Tego rodzaju kobiety, z jej charakterem, nie poddają się! Wybierają raczej śmierć. Była to dzielna kobieta, mimo, że występna. Bóg tylko jeden ma prawo ją sądzić!
— A Harvey?
— On ją kochał, Tomie... zobacz sam.
I odsunął białe płótno, przykrywające Dorringtona, który popełnił samobójstwo u stóp ukochanej.

Koniec.