Strona:Harry Dickson -20- Postrach Londynu.pdf/10

Ta strona została przepisana.

— Ostrzę widelce i noże!... Ostrzę widelce noże!...

Ojciec szlifierza noży

Harry Dickson spożywał właśnie obiad, kiedy Tom powrócił do domu.
— Siadaj i jedz, — zaprosił go detektyw. — Jednocześnie możesz mi opowiedzieć, coś odkrył ciekawego. Polecam ci tę zupę rybną... Tym razem Mrs. Crown przeszła samą siebie.
Odnalazłem dorożkę Nr 2730 i jej obecnego właściciela.
— Któż to taki?
— Charlie Blackwell, mieszka na Dover-Street 24.
— Co to za człowiek? Poznałeś go?
— Oczywiście. Nawet rozmawiałem z nim.
— Opowiedz, jak ci się to udało zrobić?
— Wiedziałem, że moi przyjaciele szoferzy zbierają się często w tawernie Meryman. Udałem się tam i nawiązałem z jednym z nich rozmowę obficie zakrapianą alkoholem. Zapytałem go, czy nie wie co się stało z dorożką Nr. 2037 i dowiedziałem się, że drynda należała niegdyś do niejakiego Wistha który nagle umarł. Wdowa sprzedała wóz obecnemu właścicielowi, nazwiskiem Blackwell.
— Czy dowiedziałeś się jeszcze czegoś o Blackwellu?
— Nie..... musiałem pobiec diabelnie daleko na Eastend, gdzie wdowa po dorożkarzu założyła sobie mały sklepik kolonialny i od niej wydobyć adres obecnego posiadacza. Przytaszczyłem się więc na Dover Street i zadzwoniłem do drzwi domu Nr. 24.
Z głębi wynurzyła się jakaś odrażająca wiedźma.
— Czy ma pani coś do naostrzenia? — zapytałem.
— Mogę ci najwyżej uszu natrzeć — zawołała, zamykając mi drzwi przed nosem.
Ale w tym momencie zabrzmiał męski głos:
— Czy to szlifierz przyszedł?
— Tak jest, — zawołałem. — Ostrzę na poczekaniu noże, widelce, brzytwy...
— Chodź tutaj!...
Stara czarownica mimo wyraźnej niechęci musiała mnie wprowadzić do środka.
W korytarzu ukazał się wysoki mężczyzna z bujną, ciemną brodą.
Zauważyłem, że przyglądał mi się podejrzliwie, co mnie nie zdziwiło, gdyż często spotykałem się ze zdaniem, że szlifierze kradną. Człowiek ten był Mr. Blackwellem we własnej osobie. Wprowadził mnie do swego pokoju na pierwszym piętrze, otworzył szufladę i wyciągnął z niej wielbi nóż.
— Czy możesz mi to naostrzyć?
— Dlaczego nie? — odpowiedziałem. — Będzie taki ostry, że można nim będzie rozciąć włos na dwie części.
— Gdzie będziesz pracował tu, czy na ulicy?
— Pan się obawia, że skradnę? O, ja jestem uczciwy człowiek. Zaraz zabieram się do pracy.
— Słuchaj no — dodał jeszcze — nie będę się z tobą targował, ale naostrz go jak należy.
Dostałem się na dół, stary cerber otworzył mi drzwi i natychmiast je za mną zamknął. Kiedy znalazłem się na ulicy uciekłem stamtąd jaknajprędzej.
— Dlaczego? Nie odniosłeś noża Mr. Blackwellowi?
— Sądziłem, że zainteresuje pana ten nóż. Wygląda on raczej na broń, niż przedmiot codziennego użytku. Proszę go obejrzeć dokładnie. Czy to nie plama krwi i włos na ostrzu?
Detektyw wziął nóż, zaniósł go do światła i uważnie obejrzał jego powierzchnię przez szkło powiększające.
— Krew i włos, — skonstatował. Miałeś rację, mój chłopcze, że mi go przyniosłeś. To pewne, że Mr. Blackwell przykłada do tego noża specjalną wagę. Muszę poznać bliżej tego człowieka. Postanowiłem nawiązać tę znajomość dziś wieczorem. Na razie nie pozostaje nic innego, jak czekać.
Kiedy zapadł zmrok Harry Dickson „zmienił skórę“. Podarte i poplamione ubranie, wykrzywiony, zdefasonowany kapelusz, ruda peruka i czerwony, pijacki nos zmieniły go po prostu nie do poznania.
W przebraniu tym przybył na Dover-Street. Stara gospodyni przywitała go gradem wymysłów.
— Czego tu chcecie? Wynosić mi się natychmiast! Cały dzień pętają się dzisiaj włóczęgi!
— Droga pani, — odparł — skromnie detektyw, zdejmując kapelusz, — przyszedłem do Mr. Blackwella w bardzo ważnej sprawie. Proszę mu powiedzieć, że jestem ojcem szlifierza noży.
— Aha.... — przynieśliście może nóż, który ukradł ten mały nicpoń?
— Tak jest. W tej sprawie przybyłem. Chciałbym rozmówić się z panem Blackwellem osobiście.
— Proszę zaczekać.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem ale po chwili znów otworzyły się i gospodyni niezbyt zachęcającym ruchem wskazała przybyłemu drogę na pierwsze piętro.
— O co chodzi? — zapytał gospodarz, wpatrując się w przybysza nieufnym spojrzeniem. Podobno jesteście ojcem szlifierza, któremu powierzyłem wyostrzenie mojego noża.
— Tak, na nieszczęście, jestem ojcem tego łajdaka — odparł Dickson płaczliwym tonem. Smarkacz rozłajdaczył się do reszty. Nie można go w żaden sposób nauczyć uczciwości. Proszę sobie wyobrazić, że sprzedał on nóż za szylinga i zwiał z pieniędzmi.
Z ust Blackwella wyrwało się przekleństwo.
— Zapłacę za ten nóż ile pan zażąda. Zwracam się jednocześnie do pana z prośbą, aby nie wytaczał skargi przeciwko mojemu chłopakowi, chociaż więzienie nauczyłoby go może trochę rozumu.
— Wynoście się do diabła! — ryknął Blackwell — Co mi przyjdzie z waszych kilku szylingów? Ten nóż to była pamiątka... Przydawał mi się czasami.. No, jazda stąd!
— Idę już, idę — mruczą! Harry Dickson, schodząc ze schodów. — Ale to nie jest w po-