Strona:Harry Dickson -20- Postrach Londynu.pdf/7

Ta strona została przepisana.

Tę niezwykłą, zdawałoby się zmianę frontu spowodował mały znaczek metalowy wpięty do flanelowej koszuli rzekomego robotnika.
— Proszę odprowadzić tego nieszczęśliwego na posterunek na Millwall-Street i oddać go w ręce kapitana Gordona. Jednocześnie proszę mu oznajmić, że Nr. 10001 przybędzie za godzinę...
Policjanci podnieśli natychmiast leżącego z jaknajwiększą troskliwością. Na miejscu pozostał tylko jeden z nich aby rozpędzić zbiegowisko. Tymczasem rzekomy robotnik zniknął w jednej z przyległych ulic.
Ciekawi natychmiast otoczyli policjanta.
— Czy to był któryś z waszych? — zapytała właścicielka owocarni. — Pewnie „tajny“, nieprawda?
— Ale wysokiej rangi — dodał urzędnik.
Policjant mrugnął porozumiewawczo i szepnął z tajemniczym uśmiechem.
— To byt ktoś na bardzo wysokiem stanowisku... wyższym od samego szefa policji... ktoś, kto jest oznaczony Nr. 10001 na specjalnej liście... Jednym słowem sam... Harry Dickson.

Jedenastu wariatów

Dzieńdobry, kapitanie Gordon sądzę, że pan prędzej mnie pozna, niż pańscy ludzie. Nic dziwnego, że omal mnie nie aresztowali...
Oficer policji uprzejmym gestem wskazał gościowi fotel.
— Cieszę się bardzo z pana odwiedzin. Mr. Dickson. Przed chwilą zaanonsowano mi pana przybycie. Czy przybywa pan w sprawie tego dzikusa którego znaleźliśmy dzisiaj na West-Ferry-Road?
— Zgadł pan, kapitanie Gordon! Ten człowiek interesuje mnie niezmiernie.... Nie wiem, czy zwrócił pan uwagę że to już jedenasty z rzędu wypadek w okresie zaledwie kilku miesięcy.
— Na Jowisza! Zdaje się że pan ma rację, Mr. Dickson. Zaraz będziemy mogli to sprawdzić.
— Brown, proszę mi natychmiast przynieść komplet wszystkich dzieników od miesiąca kwietnia.
Po chwili Brown zjawił się z powrotem i ułożył na biurku swego przełożonego olbrzymi stos gazet.
Harry Dickson przyglądał się ze spokojem zajęciu kolegi.
Po kilku sekundach kapitan Gordon zawołał:
— Znalazłem! „19 maja roku bieżącego wydobyto z kanału Grand-Surrey młodą, zaledwie osiemnastoletnią dziewczynę prawie nagą. Krzyczała opierała się i chciała się rzucić z powrotem do wody. Zatrzymano ją i zaprowadzono na policję, gdzie została zbadana przez urzędowego lekarza. Skonstatował on u pacjentki pomieszanie zmysłów. Odwieziono ją do miejskiego szpitala dla umysłowo chorych w Colney-Hatch“.
— Proszę czytać dalej — rzekł detektyw.
— „24 czerwca zaaresztowano w East-India-Doks-Roda mężczyznę w wieku lat pięćdziesięciu. Był on kompletnie nagi i przypominał dzikie zwierzę. Po stwierdzeniu jego stanu psychicznego odwieziono go do szpitala „Betleem“. „29 czerwca policja zatrzymała chłopca w opłakanym stanie“...
Podobne wypadki zdarzają się w dalszym ciągu w miesiącu lipcu, przy czym raz wchodzi w grę kobieta, raz mężczyzna.
— Czy u wszystkich stwierdza się pomieszanie zmysłów? — zapytał Harry Dickson.
— Tak jest. U wszystkich.
— I wszyscy biedacy wałęsają się prawie nago po Londynie?
— To stwierdzają wszystkie prawie raporty.
— A teraz proszę być tak uprzejmym, kapitanie Gordon, i powiedzieć mi, czy to prawda, że te wszystkie ofiary znajduje się w okolicy Tamizy, od strony Greenwich, aJbo West-India-Docks?
— Tak jest, Mr. Dickson. Ani jeden protokół nie wspomina o aresztowaniu w City, ani w zachodniej stronie miasta. Wszystkie wypadki mają miejsce nad brzegiem Tamizy.
— A czy mogę prosić aby przyprowadzono tego biedaka, którego dziś znaleziono? Chciałbym go obejrzeć z bliska-
Gordon wydał odpowiednie polecenie i po chwili dwaj policjanci sprowadzili nieszczęśliwego. Zdradzał on zupełną obojętność na wszystko, co się dokoła niego działo i pozwalał się prowadzić bez najmniejszego oporu.
— Czy nie byłoby warto poprosić lekarza?
— W tej chwili go wezwę — zgodził się Gordon podnosząc słuchawkę telefoniczną.
— Czy to pan doktorze? — mówił kapitan Gordon. Czy nie zechciałby pan przyjść do mnie za chwilę?
— Panowie pozwolą, że ich przedstawię, — rzekł urzędnik, — kiedy w dwie minuty później wszedł do biura wysoki, jasnowłosy młodzieniec. — Doktór Warred nasz urzędowy lekarz — Mr. Harry Dickson komentarze zbyteczne.
— Największy detektyw świata — zawołał dr. Warred, wyciągając dłoń.
— Doktorze, zwrócił się do niego Dickson, czy oglądał pan już tego pacjenta?
— Tak jest. Widziałem go i nawet badałem. Uważam że cierpi on na chorobę umysłową.
— Hm... — a czy może pan stwierdzić przyczynę?
— Przyczyny mogą być różne. Bardzo często jest to następstwem ciężkiego schorzenia. Zdarza się również po upadku z wielkiej wysokości lub na skutek urazu w głowę. Bywa także i dziedziczne...
— Czy ten człowiek rozumie co się do niego mówi? — zapytał detektyw.
— Wątpię ale niech pan spróbuje coś z niego wydostać.
— Hallo sir — zawołał głośno detektyw, mierząc chorego przenikliwym spojrzeniem. — jak się pan nazywa?
Widać było, że nieszczęśliwy czyni nadludzkie wysiłki aby odpowiedzieć. Zdawało się że rozumie pytanie. Przeciągnął rękę po czole, jakby chciał sobie coś przypomnieć.
— Czy ktoś pana uderzył? — ponowił pytanie Dickson.
Chory zachichotał idiotycznie i wykrztusił dwa słowa:
— Zimno, zimno!
Harry Dickson nakrył go swoją bluzą i przy sposobności uważnie obejrzał jego ciało. Nagle zawołał:
— Miałem rację! Ten biedak leżał w wodzie. Kapitanie Gordon, proszę dotknąć jego spodni, a przekona się pan, że są mokre.
— Sadzi pan, że był w Tamizie?
— Nie wykluczone, Gordon.