Strona:Harry Dickson -34- Wilkołak.pdf/14

Ta strona została przepisana.

wskazując jedną z wieżyczek muru, odległej o kilka zaledwie kroków.
— Czy widzisz te grube okiennice?.. Nie otwiera ich nikt chyba nigdy. A jednak teraz są uchylone.
— Ktoś nas podsłuchiwał.
— Bez wątpienia.
Tom chciał coś jeszcze dodać, lecz jego mistrz położył mu dłoń na ramieniu i tym ruchem nakazał mu milczenie.
Szybkim krokiem zeszli w dół ulicy. Gdy jednak znaleźli się za rogiem — detektyw zatrzymał się — Trzeba będzie nam zajrzeć do zamku Campanula.
— Podgers przyjmie nas napewno jak najchętniej, — zauważył Tom.
— Tym razem wejdziemy nieproszeni i bez meldowania. Zachowamy jak najściślejsze incognito.
— Rozumiem, — odparł Tom rozbawiony, — wejdziemy nie przez główne drzwi.
— Ani przez główne, ani przez boczne, my boy Czy widzisz ten kasztan wiekowy? Czy widzisz jak jego konary sięgają aż poza mur.
— Doskonale... A psy?
— W zamku nie ma ani jednego psa. Podgers nie lubi ich.
Wspięli się na drzewo i zeszli z niego na mur bez trudności. Opuścili się potem na gałęzi jak na ramieniu olbrzyma. Gdy byli o metr nad ziemią, już po tamtej stronie muru — skoczyli. Duży trawnik dzielił ich od samego budynku, w którym tylko nieliczne paliły się jeszcze światła. Gdy zbliżali się do okien parterowych, światło w nich zgasło. Po chwili dostrzegli migotliwe jarzenie świec — w ręku człowieka zdążającego na górne piętra.
— Służba idzie spać, — szepnął detektyw. — Pali się teraz tylko w dwóch oknach gabinetu. Podgersa który widać jeszcze do snu się nie szykuje.
— Zdaje mi się, mistrzu, że chciałby pan rzucić dyskretne spojrzenie do tego gabinetu.
— Nie mylisz się, mój chłopcze. Nie sprawi nam to większych trudności i nie wątpię, że dasz sobie znakomicie sam radę. Wezmę cię na plecy i w ten sposób umożliwię ci wgląd do pokoju. Sztory są opuszczone jedynie do połowy, pokój jest nieźle oświetlony, a ty jesteś ukryty w cieniu.
Plan był prosty i do jego wykonania przystąpili obaj detektywi jak zwykle: nie zwlekając ani chwili.
Miękka ziemia i trawnik stłumiły całkowicie odgłos ich kroków, zaś Harry Dickson rozmyślnie ominął żwir alei i wybrał drogę naprzełaj wprost do muru. Tuż pod upatrzonymi oknami, Tom wspiął się na szerokie plecy swego mistrza.
Po chwili młody człowiek rzucił pierwsze spojrzenie do wnętrza.
Trwało kilka minut nim Tom szepnął wreszcie:
— Podgers jest samotny... Nie może nas usłyszeć, gdyż jest w głębi pokoju. Siedzi na kozetce z głową w rękach. Jest barzo zaniepokojony... Widać to na jego twarzy. Od czasu do czasu podnosi głowę i spogląda na zegar, stojący na kominku. Jakby czekał na kogoś... O! idzie teraz do drzwi.
Nagle Tom poczuł, że traci z widoku pokój.
To jego mistrz pochylił się, pociągając za sobą swego ucznia.
— Baczność! — szepnął detektyw. — Ktoś idzie przez trawnik.
Ze swego miejsca nie mogli dojrzeć kto idzie, ale słyszeli ciche kroki po trawniku, a potem skrzypiące po alei. Wreszcie ów ktoś już głośno stukając obcasami wszedł na kamienne schody, wiodące do wejścia do zamku.
— Wracamy na nasze stanowiska! — rzucił detektyw.
Po kilku chwilach, gdy wszystko wokół ucichło, byli znów pod oknami. Gdy Tom znalazł się na wysokości okna — pokój był jeszcze ciągle pusty. Podgers gdzieś wyszedł, a może tylko wyjrzał ku tej osobie, na którą czekał.
Nie trwało to jednak długo. Drzwi się otworzyły, a gest zdziwienia Toma świadczył że scena w pokoju musiała się gruntownie zmienić.
— Co widzisz? — niecierpliwił się Dickson.
— To nie do wiary... Wie pan kto wszedł do Podgersa?
— Skąd mam wiedzieć? Gadaj!
— Miss Lind!
Harry Dickson pragnął za wszelką cenę sam zajrzeć do środka.
Sprobój się trzymać parapetu... Nie spadniesz? — zagadnął ucznia.
— Trzymam się.
— Jeśli wytrzymasz dłużej — wspinam się do ciebie.
— Śmiało, mistrzu!
Detektyw zręcznym ruchem wspiął się do wysokości okna, następnie zaś jak zawodowy aprobata przerzucił się na rękach i oparł o parapet.
Nauczycielka siedziała za stołem w pokoju Mr. Podgersa. Była cała w czerni, w tej samej sukni, w której detektywi widzieli ją w szkole, tyle tylko, że narzuciła na siebie szeroką pelerynę. Nie spoglądała swemu rozmówcy w oczy, lecz błądziła spojrzeniami po ścianach pokoju. Podgers słuchał jej z posępną miną.
W miarę jak nauczycielka mówiła — podnosiła głos i ożywiała się. Oczy jej nabierały blasku, na policzki wystąpiły rumieńce i wreszcie mówiła tak głośno, że Dickson i Tom słyszeli już pojedyncze wyrazy... Wyrazy „świeca“, „Rock Head“, „Fire Castle“ i inne dosłyszeli obaj wyraźnie.
Słowa te wywarły na Podgersie niezwykły skutek.

Stał się nerwowy, twarz mu się skurczyła w grymasie bólu i wreszcie można było z jego rysów wyczytać rozpacz i rezygnację