Strona:Harry Dickson -73- Skarb na dnie morza.pdf/10

Ta strona została przepisana.

je mnie para silnych ramion. Rzucono mnie na podłogę i otrzymałem mocny cios w głowę. Straciłem przytomność, a gdy przyszedłem do siebie, zrozumiałem szatański plan napastników: chcieli wysadzić dom w powietrze. Czekałem na pański powrót. To były straszne chwile, mistrzu! — zakończył Tom z drżeniem. — Czyniłem rozpaczliwe wysiłki, aby się uwolnić z więzów, ale daremnie. W końcu poddałem się losowi i zamknąłem oczy. Przyszedł pan w samą porę. Sądzę, że brakowało jeszcze pięć minut do katastrofy.
Harry Dickson tymczasem oglądał uważnie maszynę piekielną. Nagle wybuchnął głośnym śmiechem. Tom spojrzał na niego zdumiony.
— Tomie, tym razem chciano nas po prostu przestraszyć! Czy wiesz, co zawiera „bomba“? Kawałek naoliwionej ściereczki! Gdyby bomba zapaliła się... brrr... zapach byłby obrzydliwy! To dowodzi. że przestępcy nie są zupełnie pozbawieni ludzkich uczuć, chociaż człowiek o mniej zdrowych nerwach nie zniósłby tak łatwo tego żartu. A teraz przesłuchajmy naszą poczciwą Bonnet!
Śmiejąc się, detektyw otworzył drzwi i zawołał gospodynię.
— Ten mężczyzna zadzwonił i naturalnie pani go wpuściła, nieprawda, Mrs. Bonnet?
— Tak, Mr. Dickson, uczyniłam to, był przecież taki uprzejmy!
— I, zaledwie wszedł, zakrył pani usta ręką i zaciągnął panią do kuchni, po czym związał panią i posadził na krześle, — mówił detektyw.
— Och, Mr. Dickson, to było straszne! Strach mnie po prostu sparaliżował!
— Niech się pani pocieszy, Mrs Bonnet, Tom miał gorszą przygodę, przez całą godzinę widział śmierć przed oczami! Miejmy nadzieję, że takie rzeczy nie powtórzą się więcej! Czy zauważyłeś, Tomie, że tajemniczy gość zabrał z sobą walizkę?
Uczeń spojrzał w kąt pokoju.
— Słusznie. To ciekawe. Co on chciał z nią zrobić?
— Hm... a jeżeli jednak nie była ona zupełnie pusta? — powiedział Dickson w zamyśleniu.
— Mówi pan zagadkami, mistrzu, — rzekł Tom zdziwiony. — Jesteśmy przecież obaj przekonani, że zawierała jedynie stare gazety!
— Nie tak zupełnie, drogi chłopcze. Zauważyłeś chyba, że oglądałem walizkę ze wszystkich stron. A teraz, gdy zabrano ją w tak dziwny sposób, podejrzenia moje umacniają się. Od początku przypuszczałem, że jest tam jakaś tajemna skrytka. Byłoby to przecież nieroztropne, wejść do domu Harry Dicksona po bezwartościowy przedmiot. Sądzę, że czekano tylko na to, abym wyszedł z domu i wykorzystano moją nieobecność, aby zabrać walizkę.
— To było odważne przedsięwzięcie, — zaopiniował Tom.
— Ale to nie wesołe, że byliśmy już tak blisko celu, a teraz znów błądzimy po omacku w ciemnościach, — rzekł detektyw. Opowiedział uczniowi z kolei swoją przygodę i dodał: — Mam nadzieję, że mój woźnica jechał dalej ich śladami. W każdym razie wszystko wskazuje na to, że przestępcy nie są nowicjuszami. Będziemy mieli ciężką z nimi walkę.
Po upływie pół godziny Tom Wills w przebraniu opuścił dom, aby wmieszać się w podziemny świat przestępczy, gdzie musiano przecież znać „menażera“.

Gorzkie rozczarowanie

Następnego ranka Harry Dickson rozpoczął przygotowania do podróży. Poszukiwania Toma nie dały rezultatu. Woźnica również nie zjawił się i Harry Dickson zaczął żałować, że powierzył mu taką misję, w obawie, czy nie stało mu się coś złego. Wydawał właśnie ostatnie dyspozycje uczniowi, gdy zadzwoniono do drzwi. Wszedł mężczyzna z ręką na temblaku. Był to woźnica, oczekiwany z taką niecierpliwością.
— Widzę, że zraniono pana, — rzekł Dickson.
— Istotnie, Mr. Dickson. To nie było łatwe i przyznaję, że nie chciałbym tego przeżyć jeszcze raz.
— Czy osiągnął pan przynajmniej jakieś rezultaty?
— Niestety, nie. — odpowiedział woźnica i opowiedział swą przygodę:
— Jechałem za tym drabem piekielnie szybko, gdy nagle zwolnił on bieg i ujrzałem, jak z poprzecznej uliczki wybiegł jakiś opryszek i jednym skokiem zajął miejsce obok tamtego. Szybko, jak wicher, ścigałem ich i byłbym ścigał dalej, gdyby nie to, że w pewnej chwili jeden z nich dał do mnie kilka strzałów. Chyba dopiero za kilka tygodni będę mógł zacząć znów pracować.
— Bandyci, — mruknął Harry Dickson.
— To nie byli ludzie, używający półśrodków, — ciągnął dalej woźnica. — Gdy ten drugi usiadł, skierowali się na wschód, aż do pustego placu, gdzie nie ma już domów i tam właśnie strzelili do mnie. Opatrzono mnie na najbliższym punkcie Czerwonego Krzyża. Zapamiętałem jednak numer dorożki i wczoraj wieczorem udałem się do urzędu policyjnego, aby dowiedzieć się kto jest jej właścicielem. W towarzystwie policjanta poszedłem później odszukać go. Człowiek ten był w rozpaczy, gdyż skradziono mu pojazd z przed domu w biały dzień. Byłbym przyszedł tu wczoraj jeszcze, ale ból dolegał mi zbyt mocno.
— Bardzo mi przykro z powodu tego zdarzenia — rzekł Harry Dickson ze współczuciem, — postaram się wynagrodzić pana. Na jaką sumę ocenia pan swoje straty?
— Około pięciu funtów.
— Oto dziesięć, — rzekł Harry Dickson, podając mu banknoty.
Woźnica wyszedł.
W tej chwili weszła Mrs. Bonnet.
— Przyniesiono paczkę dla Mr. Dicksona, — oznajmiła.
Detektyw obejrzał dokładnie paczkę zzewnątrz, ostrożnie zaczął odwiązywać sznurek i papier. Wreszcie został mu w ręku przedmiot wielkości pięści, dobrze opakowany w gazety. Tom zbliżył się, patrząc ciekawie. Nie mniejsze było zainteresowanie detektywa.
— Kolia!! — krzyknęli obaj ze zdumieniem, gdy ostatni papier opadł. Skradziony klejnot leżał teraz na dłoni detektywa. Pomyłka była wykluczona, gdyż Harry Dickson posiadał fotografię i dokładne opisy kolii.
Mimo to wziął szkło powiększające i obejrzał uważnie każdą perłę oraz zamek, po czym spojrzał z zadowoleniem na ucznia.
— Zaczynam wierzyć, że mam jeszcze przyjaciół na świecie, — zawołał. — Nigdy jeszcze nie oddano mi nic tak łatwo!