Strona:Harry Dickson -73- Skarb na dnie morza.pdf/12

Ta strona została przepisana.

— A więc wróciła pani z teatru i osobiście odłożyła kolię go szufladki — rzekł detektyw w zamyśleniu. — Następnie przez te drzwi weszła pani do buduaru i wezwała pokojówkę. Pozostawała ona przez kilka chwil w pani buduarze, po czym wyszła i pani przypomniała sobie, że nie zamknęła szufladki w szafie. Wróciła więc pani do gotowalni i ku swemu zdumieniu spostrzegła zniknięcie kolii. Pokojówka, wezwana natychmiast, z płaczem zapewniała o swej niewinności. Pani sama także przyznaje, że w tym czasie nie mogła ona wejść do tego pokoju, gdyż jedyne do niego wejście prowadzi przez pokój pani. Zajdujemy się więc wobec nierozwiązalnej zagadki.
Pokojówka przyznała się, że flirtowała z pewnym młodym mężczyzną, który od dnia przestępstwa zniknął, ale zaprzecza stanowczo, aby uczestniczyła w kradzieży.
— Wszystko to prawda, mr. Dickson. — powiedziała hrabina.
— Czy okno było przez cały czas otwarte?
— Tak, co wieczór przed położeniem się do łóżka, otwieram okno na pół godziny.
Harry Dickson otworzył okno i wychylił się. Było to drugie piętro. Przed domem rozpościerał się ogród. Obejrzał uważnie mury, lecz nie zauważył nic podejrzanego.
— Jestem również przekonany, że pokojówka nie jest winna. Była tylko nieświadomym narzędziem w rękach przestępców. Sprawa ta interesuje mnie coraz bardziej. Myślę że powinienem jak najprędzej wrócić do Londynu, gdyż tam znajdę chyba rozwiązanie zagadnienia i kolię.
Zadał jeszcze kilka pytań, po czym pożegnał hrabinę. Po trzygodzinnym zaledwie pobycie w Berlinie, wyruszył w drogę powrotną.

Skradziona broszka

— Nie udała mi się moja podróż „dla przyjemności“, mój chłopcze, — rzekł Harry Dickson wchodząc następnego ranka do swego mieszkania w Londynie. Tom spojrzał ze zdumieniem na swego mistrza.
— Czy zaszło zoś nowego? — spytał.
— Nowego? Ależ nie, to wciąż ta sama sprawa. Kolia była niemal... prawdziwa, była tylko „mała różnica“ w cenie. Ta kolia, którą mi przysłano warta była 3 tys. marek, a prawdziwa — około ćwierć miliona. Drobna różnica, prawda?
Harry Dickson wybuchnął śmiechem na widok zmieszanej miny swego ucznia. Gdy Tom dowiedział się o przebiegu całej sprawy, rzekł z zakłopotaniem:
— Obawiam się, że podczas pańskiej nieobecności popełniłem głupstwo, ale proszę nie sądzić mnie zbyt surowo, miałem najlepsze zamiary. Inspektor Gordon pytał mnie telegraficznie, jak się przedstawia ta sprawa; odpowiedziałem mu, że perły odnalazły się i że pan wyjechał do Berlina, aby je oddać właścicielce. Mr. Gordon zapytał mnie czy może wobec tego zwolnić Guya Tarlie i ja w pańskim imieniu dałem mu na to pozwolenie. Tak więc od wczorajszego popołudnia Tarlie znajduje się na wolności.
— Do licha, jeszcze i to! — zawołał Harry Dickson. Przemierzał pokój nerwowym krokiem. Naraz zatrzymał się i rzekł:
— Właściwie nie jest tak źle, że Tarlie jest na wolności. Możliwe, że będzie się starał jednak porozumieć z owym tajemniczym „menażerem“. Twoim pierwszym obowiązkiem, Tomie, będzie odszukanie Tarliego i śledzenie jego kroków. Ja zaś udaję się na poszukiwanie Franciszka Loblier.
Jednak wbrew przewidywaniom, coraz nowe trudności zaczęły piętrzyć się przed detektywem.
Przez cztery dni Tom przeszukiwał cały Londyn, aby wpaść na ślad Tarliego, ale daremnie. Wreszcie musiał zaniechać poszukiwań. Harry Dicksonowi powiodło się lepiej, ale w końcu i on znalazł się przed nową zagadką. Po trzech dniach usilnych poszukiwań odnalazł wreszcie mieszkanie Belga. Człowiek ten musiał być doprawdy oryginałem, gdyż pomimo swych znacznych dochodów mieszkał w mansardzie, w południowej dzielnicy nad Tamizą.
Drzwi jego mieszkania były zamknięte. Detektyw zszedł do dozorcy aby dowiedzieć się czegoś o tym lokatorze. Dozorca roześmiał się:
— Jeżeli pan chce go znaleźć, musi pan czatować na niego kilka miesięcy; wraca on do domu mniej więcej cztery razy na rok. Nie widziałem go już od dziesięciu tygodni. Niech pan jednak spróbuje. Najlepiej będzie wsunąć swój bilet wizytowy pod drzwi...
— Uczynię to, — rzekł Harry Dickson, lecz w duchu postanowił zastosować inne środki.
Opuścił dom i powrócił po upływie godziny, przy czym udało mu się wejść na piętro, nie będąc przez nikogo widzianym... Było dla niego drobnostką wejść do mieszkania przy pomocy wytrycha.
Mieszkanie było ubogie. W kącie pokoju stało łóżko, obok zaś piec. Na stoliczku pod oknem znajdowały się narzędzia do obrabiania pereł i diamentów. Wszystko pokryte było grubą warstwą kurzu.
Harry Dickson poddał całe mieszkanie szczegółowym oględzinom. W szafie znalazł znaczne sumy pieniędzy, niedbale porzucone między narzędziami. Zamierzał już opuścić pokój, gdy nagle spostrzegł na drzwiach małą kartkę, na której napisanych było kilka słów; przeczytał je i zaklął głucho. Treść kartki była następująca: „Wrócę 21-go sierpnia. Loblier“.
21 sierpnia to znaczy za cztery tygodnie. Dickson opuścił dom, zniechęcony. Wszystkie jego poczynania w następnych tygodniach również nie przyniosły żadnego rezultatu. Nie zdołał odnaleźć ani „barona“, ani tajemniczego „menażera“, ani Franciszka Loblier. Nadszedł wreszcie dzień 21 sierpnia.
Tam strzegł domu Belga dniem i nocą. Jedynie przez kilka godzin nocnych zastępował go inny wywiadowca. Pewnego ranka Harry Dickson, czytając gazetę, zaczął zdradzać niezwykłe wzruszenie. Dzienniki londyńskie przynosiły bowiem następującą wiadomość:
„Nocy ubiegłej dokonano niezwykłej kradzieży w Hotelu „King Edward“. Od czterech tygodni zajmuje tam apartament na trzecim piętrze sławna artystystka dramatyczna francuska, Antonia Perault. Posiada ona niezwykle bogatą kolekcję klejnotów, które nosi na sobie w czasie swych występów. Szczególnie wartościowym okazem w jej zbiorze jest broszka, którą artystka otrzymała po występie w Petersburgu od cara. Artystka powróciła wczoraj wieczorem, jak zwykle około jedenastej do hotelu, zamierzając udać się na spoczynek. Odłożyła swoje klejnoty do kasetki, znajdującej się w gotowalni. Następnie przeszła do swego buduaru, aby wypić filiżankę kawy. Pokojówka jej miała tego dnia wolny wieczór. Po pewnym czasie M-me Perault weszła raz jeszcze do przylegle-