Strona:Harry Dickson -73- Skarb na dnie morza.pdf/13

Ta strona została przepisana.

go pokoju, aby zamknąć klejnoty: Wtedy właśnie z przerażeniem spostrzegła zniknięcie kosztownej broszki. Przeszukała natychmiast cały pokój, ale broszka nie znalazła się.
Artystka kategorycznie twierdzi, że odłożyła ją na właściwe miejsce. Kradzież ta owiana jest tajemnicą, gdyż wejście do gotowalni prowadzi jedynie przez buduar artystki, a M-me Perault gotowa jest przysiąc, że przez ten cały czas nikt nie wchodził do pokoju. Gdzież więc znajdują się złodzieje?“
— Istotnie, gdzie oni są? — zawołał Harry Dick son — Ale oni trzej, „baron“, „menażer“ i Loblier mogą odpowiedzieć mi na to pytanie. Na razie jednak poprzestanę na złożeniu wizyty artystce.
Po kilku chwilach detektyw był już w drodze do hotelu, w którym mieszkała.
— Ach, przybywa pan właśnie w chwili najbardziej odpowiedniej! — zawołała Francuzka na powitanie. — Przypuszczam, że przybywa pan w związku z kradzieżą, której padłam ofiarą.
— Istotnie, madame. Czy zechce pani pokazać mi pokój, w którym popełniono kradzież?
— Chętnie, mr. Dickson.
W milczeniu detektyw towarzyszył artystce do małej gotowalni przylegającej do buduaru.
— Na tym stoliczku stała kasetka z biżuterią.
Detektyw przede wszystkim podszedł do okna i otworzył je. Na ulicy przesuwały się tłumy przechodniów i ciągnęły sznury pojazdów.
— Czy ulica jest także ożywiona wieczorem? — zapytał.
— Jeszcze więcej, mr. Dickson, — odparła Francuzka. — Hotel jest jasno oświetlony, a lampy uliczne płoną do rana.
— Czy może mi pani powiedzieć, kto zajmuje mieszkanie o piętro niżej?
— Nie, — odpowiedziała, zdumiona.
Harry Dickson zamknął okno.
— Zechce pani zawezwać pokojówkę. M-me Perault. — powiedział.
Artystka oddaliła się na kilka chwil i Harry Dickson zaczął błądzić wzrokiem po pokoju. W końcu spojrzenie jego zatrzymało się na małym stoliczku do biżuterii. Nakryty był on matą chińską serwetą.
Harry Dickson nachylił się i podniósł z serwetki mały przedmiot. Uważnie obejrzał go, potrząsając głową ze zdumieniem. Wyjął notes i włożył swą zdobycz między kartki. Po chwili artystka wróciła w towarzystwie pokojowej.
— Gdzie spędziła pani wczorajszy wieczór ze swym narzeczonym? — spytał obcesowo.
Dziewczyna zadrżała i opuściła wzrok.
— Nie wiedziałam, że jesteś zaręczona, Betty! — rzekła Mme Perault zdziwiona.
— Tak... jestem... od czterech tygodni, — wyjąkała dziewczyna.
— Ale dlaczego ukrywała to przede mną?
— On tego wymagał... — podsunął Harry Dickson. — A teraz, Betty, opowiedz nam wszystko, czego on się od ciebie dowiadywał. Możesz nam to powiedzieć, gdyż widziałaś go wczoraj wieczorem ostatni raz. On już do ciebie nie wróci, ma inną narzeczoną.
Rumieniec pokrył policzki dziewczyny, a oczy jej rozbłysły gniewem. Podstęp udał się, gdyż po upływie dziesięciu minut detektyw wiedział już, że znów „piękny Guy“ brał udział w tej aferze. Przebiegły łotr potrafił doprowadzić do tego, że dziewczyna opowiadała mu wszystko o swej pracy, nawet o tym, gdzie jej pani odkładała klejnoty oraz o jakich godzinach wychodziła i wracała do domu.
Dziwne było, że zjawiał się zwykle wtedy, gdy artystka powracała z teatru.
— A więc dlatego musiała pani co wieczór otwierać okno! — rzekł Harry Dickson.
— I to także pan wie? — zawołała dziewczyna. — Musiałam to zrobić, gdyż inaczej nie słyszałabym jego gwizdu, którym mnie wzywał.
— Teraz wiem już wszystko, czego chciałem się dowiedzieć, madame, — oświadczył detektyw. — Sądzę, że za kilka dni będą mógł przynieść pani dobre nowiny. Jeszcze jedno pytanie: czy pani hoduje ptaki?
Zdumiona aktorka potrząsnęła przecząco głową
— A więc żegnam panią, madame.
Zanim opuścił hotel, Harry Dickson zszedł o piętro niżej i zapukał do apartamentu, położonego pod mieszkaniem Francuzki. Nikt mu nie otworzył. Rozejrzał się badawczo wokoło, po czym wsunął wytrych do zamka.
Po chwili znalazł się w pokoju i zamknął za sobą drzwi. Pokój sprawiał wrażenie niezamieszkałego, gdyż na łóżku nie było pościeli. Detektyw, po namyśle doszedł jednak do wniosku, że lokator musiał opuścić to mieszkanie nie dawniej, niż przed kilku godzinami. Nagle schylił się, przyjrzał się uważnie podłodze, po czym podniósł z niej znów jakiś maleńki przedmiot.
— Znowu pióro, — szepnął, wkładając zdobycz do notesu.
Za piecem znalazł skrawek zgniecionego papieru. Był to urywek listu, kilka ostatnich słów: „Następnie pojadę do Monte Carlo i jeżeli tam też będzie wszystko w porządku, zatelegrafuję natychmiast. M. W.“
Dłuższy czas Harry Dickson oglądał kartkę, wreszcie schował ją starannie i zamierzał odejść, gdy wtem drzwi otworzyły się i weszła pokojowa, niosąc czystą pościel i ręczniki. Krzyknęła lekko, gdy detektyw ujął ją za rękę.
— Nie uczynię ci nic złego, — rzekł spokojnie, — ale muszę dowiedzieć się pewnych szczegółów, o ostatnim mieszkańcu tego pokoju. A tu jest banknot dla ciebie
Na widok książęcego napiwku, twarz dziewczyny rozjaśniła się.
— Ten Amerykanin, to był dziwny człowiek, — rzekła. — Prawie cały swój czas poświęcał ptakom. Przepadał za nimi, mówił do nich, jak do ludzi. Nie rozumiałam jednak jego słów, gdyż mówił w obcym języku. A ptaki odpowiadały mu! Nie widziałam też nigdy, aby ktoś do niego przychodził z wizytą, zawsze był sam.
— Czy miał ze sobą duży bagaż, jak przed długą podróżą?
— Nie miał go wcale, — zaśmiała się dziewczyna, — miał tylko ptaki. Musiał mieć chyba jeszcze inne mieszkanie w Londynie, bo któżby podróżował bez kufrów?
— Możliwe, że masz rację, — rzekł detektyw z uśmiechem. — Jak się nazywał?
— Mr. Blank z New Yorku.
Następne dni upłynęły detektywowi w gorączkowym podnieceniu. Chociaż był już 22 sierpnia, Loblier nie pojawił się. To go niepokoiło. Czy nie stało mu się nic złego? Ten Francois Loblier posiadał przecież klucz do tej zagadki, a jego zniknięcie nastręczało nowe trudności. Jednak o świ-