Strona:Harry Dickson -73- Skarb na dnie morza.pdf/14

Ta strona została przepisana.

cie trzeciego dnia Harry Dickson przeżył ciekawą przygodę.
Po kilku godzinach spoczynku Tom Wills wychodził właśnie z domu, aby udać się na swój posterunek, gdy wtem posłaniec przyniósł paczkę.
— Czy to jakaś nowa kolia? — roześmiał się, gdy mistrz zdejmował opakowanie z przesyłki.
— Nie, tym razem broszka, mój chłopcze, — zawołał detektyw, pokazując zdumionemu uczniowi broszkę, skradzioną aktorce. — Jest ona fałszywa, widzę tu monogram Belga, tak, jak w kolii. Ten człowiek niezmiennie znaczy swymi inicjałami każda swą pracę. Złodzieje wiedzą więc, że jestem na ich tropie i przypuszczają, że teraz spiesznie odniosę aktorce jej klejnot. Artystka nie pozna fałszu, gdyż Loblier jest mistrzem w swym zawodzie. Podobnie, jak w kolii, wmontowali oni zapięcie z prawdziwej broszki. Jestem przekonany, że m-me Perault oświadczyłaby z całą pewnością, że jest to właśnie skradziony klejnot. Ale w jaki sposób Francois Loblier wykonaj tak doskonalą imitację, jeżeli broszka zniknęła przed trzema dniami, a tego rodzaju praca wymaga najmniej trzech tygodni?
Naraz oczy jego zabłysły:
— Znalazłem rozwiązanie zagadki: Belg nie powracał do domu przez cztery tygodnie, gdyż dopiero wczoraj wykończył tę imitację. Myślę, że dziś zjawi się. Z broszką zaś postąpię bardzo dyplomatycznie: zapakuję ją starannie i poślę pocztą w taki sposób, w jaki sam ją dostałem, nie podając nadawcy. Wiadomość o odzyskaniu przez artystkę skradzionego klejnotu, szybko rozniesie się po mieście i przestępcy przestaną zachowywać środki ostrożności. Ja zaś będę się starał usilnie odnaleźć autentyczny klejnot.
— Sądzi pan więc, że Loblier wróci dzisiaj? — zapytał Tom.
— Jestem tego pewien. Wykonał on swą pracę w innym miejscu, możliwe, że w mieszkaniu Amerykanina, hodowcy ptaków i dziś wróci do swej mansardy.
Wieczorne dzienniki przyniosły sensacyjną wiadomość, że artystka odzyskała swą broszkę w równie tajemniczy sposób, w jaki ją utraciła.
Harry Dickson zacierał dłonie. Przewidywał następny bieg wydarzeń z prawdziwym optymizmem.
Późnym wieczorem przybiegł zadyszany Tom i oznajmił, że Loblier wrócił do swego mieszkania. Detektyw spiesznie przygotował się do wyjścia i wraz z uczniem udał się do Belga, tak długo przez nich oczekiwanego.

Śmiertelne niebezpieczeństwo

Wieczór był chłodny, zanosiło się na burzę. Gdy dwaj mężczyźni z podniesionymi kołnierzami palt weszli w ciemną uliczkę, mistrz zatrzymał ucznia.
— Hallo, Tomie, czy widzisz, że przed domem stoi dorożka? Zdaje mi się, że ktoś składa wizytę naszemu przyjacielowi. Dlatego też nie wejdziemy zaraz. Jeśli się nie mylę, jest to ten sam pojazd, który umknął mi przed kilku tygodniami, Myślę, że będziemy mieli niezłą przygodę. Idź naprzód i zaczekaj na mnie w korytarzu.
Tom przesunął się wzdłuż murów i dotarł do wejścia niedostrzeżony przez woźnicę. Za nim podążył Harry Dickson. W zupełnej ciszy obaj wchodzili na schody. Gdy dotarli do najwyższych stopni, mogli usłyszeć kilka męskich głosów rozlegających się w pokoju. Znajdowali się właśnie przed drzwiami, gdy usłyszeli słowa pożegnania. Harry Dickson rozeznał jeden z głosów: był to głos „barona“.
— Czy jesteś gotów? — zapytał cicho ucznia.
— Tak, mistrzu! — padła równie cicha odpowiedź.
Po chwili drzwi otworzyły się i trzej mężczyźni spojrzeli ze zdumieniem na wchodzącego detektywa i jego ucznia.
— Jeśli wam życie miłe, nie ruszajcie się! — rzekł Harry Dickson groźnie. Spojrzenie jego przeniosło się z twarzy „barona“ na człowieka, w którym rozpoznał złodzieja walizki.
Na drugim planie stał starzec o długiej, siwej brodzie i twarzy pooranej brózdami. Musiał to być Francois Loblier.
— Naprzód, Tomie, — rzucił detektyw krótki rozkaz.
Zręcznym ruchem, Tom nałożył kajdanki na ręce „barona“ i jego wspólnika. Przestępcy pogodzili się z losem, zgrzytając zębami.
— Mr Loblier, — rzekł uprzejmie Harry Dickson, — czy wie pan, że ci ludzie, to sprytni oszuści, którzy polecili panu wykonanie imitacji kolii i broszki w celu dokonania przestępstwa?
Starzec zbladł i z trudem opanował wzruszenie:
— Czy to możliwe? Więc ci dwaj panowie nie są jubilerami, jak mi powiedzieli? — wyjąkał z przerażeniem.
— Zamknij buzię, głupcze! — huknął jeden z opryszków. — Czy chcesz może im wmówić, że jesteś niewinny?
„Baron“ roześmiał się cynicznie. Harry Dickson spojrzał przenikliwie w twarz Belga, nacechowaną uczciwością i doszedł do przekonania, że był on zupełnie niewinny.
— Niech pan nie słucha słów tego łotra, — rzekł uspakajająco. — A pan, „Mr. Blank“, zechce łaskawie nie odzywać się, gdy się do pana nie zwracam. Jest dużo rzeczy, o które pana jeszcze zapytam.
— Czy pomagałem do przestępstwa? — jęknął starzec.
— Istotnie, — przyznał Dickson, — ale proszę się nie martwić, został pan przecież wprowadzony w błąd. Jeżeli ma pan czyste sumienie, to proszę mi powiedzieć, co pana łączyło z tymi ludźmi.
— Dziesięć tygodni temu, — zaczął Belg swe opowiadanie, — Mr. Blank przyszedł do mnie i zaczął mówić ze mną o kolii, której imitację sporządziłem przed wielu laty w pracowni berlińskiego jubilera Bragenza. Mr. Blank przedstawił mi się, jako podróżujący jubiler. Wyraził życzenie posiadania takiej imitacji i zaproponował mi cztery tysiące marek wynagrodzenia. Odmówiłem mu jednak i oświadczyłem, że mogę to wykonać jedynie wtedy, jeżeli hrabina udzieli mi swego zezwolenia. Mr. Blank odszedł i powrócił po upływie kilku dni z listem hrabiny.
— List był oczywiście fałszywy, — przerwał Harry Dickson.
— Możliwe. Tegoż jednak wieczoru zawarłem z mr. Blankiem kontrakt. Posiadałem jeszcze kilka fotografii kolii, więc niezwłocznie zabrałem się do pracy. Wykonałem ją w tygodnie. Przez ten cały czas nie widziałem mr. Blanca. Po-