Strona:Harry Dickson -73- Skarb na dnie morza.pdf/16

Ta strona została przepisana.


Nowe tajemnice

Wielki detektyw za późno zrozumiał plan przebiegłego woźnicy. Przestępca poznał ich odraził i podczas jazdy obmyślił straszliwy sposób uwolnienia się od wrogów przez utopienie ich w Tamizie.
Gdy wóz znajdował się na skraju mostu, zatrzymał się tam przez trzy, czy cztery sekundy, dzięki rozpaczliwym wysiłkom koni. Było to zbawcze dla detektywów. W obliczu śmierci detektyw znalazł ocalenie. Uchwyciwszy się jedną ręką dźwiczek a drugą trzymając ucznia, Harry Dickson rzucił błyskawiczne spojrzenie w dół i po sekundzie spadł do wody, pod jeden z łuków mostu. Od tej chwili Tom przestał być dla niego ciężarem, gdyż sam był bardzo dobrym pływakiem.
W tej samej chwili konie i powóz z hukiem wpadły do rzeki.
Harry Dickson i Tom znajdowali się już pod mostem, silnymi ruchami rąk opierając się prądowi.
Był to akt szalonej odwagi, przyniósł on jednak pożądany rezultat. Po upływie pół godziny, przejeżdżający statek zatrzymał się, zabrał detektywów na pokład i podwiózł ich do brzegu.
— Co teraz, mistrzu? — zapytał Tom, gdy znaleźli się na lądzie.
— Wracamy do Lobliera, — odparł detektyw. — Obawiam się, że przyjdziemy zapóźno, aby schwytać łotrów. Woźnica pobiegł im prawdopodobnie na pomoc.
Wsiedli w pierwszą przejeżdżającą dorożkę i pojechali spiesznie do mieszkania Belga. Jednak na sąsiedniej, poprzecznej uliczce Harry Dickson kazał woźnicy zatrzymać się.
— Czy widzisz te trzy postacie? — zapytał, wskazując trzech ludzi, nadbiegających pędem.
— To oni, u licha... nasi dwaj więźniowie i woźnica, — rzekł Tom blednąc.
— Goń ich, ja zaś pójdę do Lobliera. Czekam na ciebie przed jego domem. Uważaj na siebie!
Tom zeskoczył już na ziemię i rzucił się w pogoń za uciekinierami. Harry Dickson zaś jechał dalej. Dał rozkaz woźnicy, aby zatrzymał się przed bramą i wbiegł, przeskakując po cztery stopnie, po schodach, prowadzących do mieszkania Belga. Ze ściśniętem sercem pchnął drzwi i w tej chwili okrzyk wściekłości wydarł się z jego ust.
Policjant leżał na podłodze w kałuży krwi. Dickson nachylił się nad nim, lecz nie było w nim już śladu życia. Bandyci wpakowali mu dwie kule w czaszkę. Loblier natomiast zniknął.
Gdy Harry Dickson pogrążył się w ponurych rozmyślaniach, wydało mu się w pewnej chwili, że słyszy głuchy jęk w przyległym pokoju. Rozejrzał się ze zdumieniem, nic jednak nie zdradzało tu istnienia innego pokoju. Wziął więc lampę i wyszedł na korytarz. Tu jednak również nie dostrzegł nic, przeciwnie, jęki wydały się jakgdyby bardziej oddalone. Naraz jakaś myśl zaświtała w jego umyśle. Postawił przy oknie krzesło i wszedł na nie. Noc była ciemna, ale po kilku chwilach wydało mu się, że rozróżnia jakiś kształt.
— Czy jest tam kto? — zawołał głośno, poczym nasłuchiwał z uwagą. Wydało mu się wtedy, że widzi jakiś ciemny kształt na występie muru. W tej chwili jęki ponowiły się.
Wychylił się i dotknął jakiegoś ciała ludzkiego, które z wielkim wysiłkiem wciągnął do pokoju. Był to Loblier, związany i zakneblowany.
Gdy detektyw uwolnił go z więzów, starzec opadł ciężko na krzesło.
— Mr. Dickson, — wyszeptał, — to było straszne! Wkrótce po pańskim odejściu drzwi otworzyły się i wszedł woźnica, który prawdopodobnie jest wspólnikiem bandytów. Siedziałem wtedy na krześle i rozmawiałem z policjantem. Bez jednego słowa, woźnica strzelił do policjanta z rewolweru, poczym wziął pilnik i przepiłował kajdanki swoich kamratów. Chciałem uciec, lecz nie pozwolili mi. Związali mnie i szydząc z mej bezradności, wyrzucili mnie przez okno. Na szczęście zaczepiłem o występ muru i udało mi się zatrzymać tam aż do chwili, gdy mnie pan ocalił.
— Najlepiej dla pana będzie, jeżeli opuści pan ten pokój, — rzekł detektyw, — i zamieszka na pewien czas w hotelu.
Francois Loblier posłuchał rady detektywa. Harry Dickson wskazał mu odpowiedni hotel w pobliżu i dał mu do dyspozycji swoją dorożkę. Starzec odszedł, dziękując mu z całego serca.

Walka podwodna

Po godzinnym oczekiwaniu, Tom ukazał się wreszcie wśród ciemności.
— Czy wszystko w porządku?
— Tak, mistrzu. Szybko spostrzegli, że ich ścigam i przyśpieszyli kroku. Dopiero w okolicy doków mogłem poprosić o pomoc dwóch policjantów. Gdy złodzieje zrozumieli, że zostaną ujęci, chwycili się podstępu, aby zyskać na czasie. Dwaj spośród nich nosili żelazną skrzynię i nagle wrzucili ja do Tamizy, poczym rozłączyli się i ten, którego ja ścigałem, zniknął w jakimś domu, położonym niedaleko hotelu „King Edward“. Przeszukałem cały dom, ale nie mogłem go odnaleźć. Dowiedziałem się jednak, że na drugim piętrze mieszka jakiś Amerykanin; myślę, że to ten, którego szukamy.
— Dobra robota, chłopcze — pochwalił Dickson. — Teraz przynajmniej coś wiemy. Ale najważniejszą dla nas obecnie rzeczą jest ta skrzynka, którą bandyci rzucili do Tamizy. Musimy ją odnaleźć i poznać jej zawartość. W mojej szafie znajduje się strój nurka, trzeba będzie skorzystać z niego.
Po kilku godzinach, w okolicy doków płynęła wolno łódź motorowa. Wydawało się, że wyruszyła ona na poszukiwanie czegoś, gdyż bardzo powoli pruła zielone fale. Na przedzie stali dwaj detektywi. Tom uważnie spoglądał na brzeg, który jednak słabo zaznaczał się we mgle.
— To tutaj, mistrzu, — rzekł wreszcie Tom, widzę wyraźnie ten duży dźwig, tu właśnie bandyta wrzucił skrzynkę do wody.
— A więc, do pracy, — rozkazał mistrz, dając znak kierowcy. Łódź natychmiast zatrzymała się. Harry Dickson wszedł do kabiny i wyszedł z niej po chwili, ubrany w kompletny strój nurka. Tom sprawdził po raz ostatni jego hełm, rury, doprowadzające powietrze oraz liny sygnałowe, poczym Harry Dickson zbliżył się do burty i po małej drabince zstąpił w fale.
W ostatniej chwili podano mu jeszcze latarnię.
Fale oblały go ze wszystkich stron i pokryły go... W łodzi otrzymano wreszcie sygnał, że detektyw jest już na dnie Tamizy.
Harry Dickson orientował się szybko. Wodorosty wprawdzie utrudniały mu poszukiwanie zatopionego przedmiotu, lecz niestrudzenie oświetlał swą lampą wszystko, co go otaczało. Widział tu