Strona:Harry Dickson -73- Skarb na dnie morza.pdf/17

Ta strona została przepisana.

najróżniejsze przedmioty: połamane kotwice, skrzynki do konserw, stare żelastwo, a wszystko pokryte pleśnią i zielonym mchem. Pomiędzy wodorostami przemykały ryby. A tu... To musi być właśnie przedmiot, którego szuka! Jasny promień latarni padł na skrzynkę, której niklowe zamki połyskiwały poprzez ciemno - zieloną wodę.
Lecz w tej samej chwili wydało się detektywowi, że pociągnięto za sznur alarmowy i przygotowywał się właśnie do przyjęcia jakiegoś sygnału zgóry, gdy nagle ujrzał cień, przypominający sylwetkę ludzką. Postać zbliżała się szybko i wkrótce detektyw mógł rozpoznać nurka.
Było już zapóźno. Nieoczekiwany przeciwnik rzucił się nań z długim nożem. Oczywiście detektyw mógłby się bronić, ale latarnia i skrzynka krępowały jego ruchy. Skorzystał z tego, przeciwnik, który zdołał uchwycić rurę powietrzną hełmu Dicksona.
Ogłuszający świst oznajmił Dicksonowi, że rura została przecięta i po chwili woda zaczęła dostawać się do jego skafandra.
Najwyższym wisiłkiem detektyw pociągnął jeszcze za linę sygnałową, potym podniósł prawą stopę i ciężką, ołowianą podeszwą zdołał uderzyć mocno przeciwnika w hełm, poczym stracił przytomność.
Gdy odzyskał świadomość, zdejmowano z niego właśnie kostium.
— Był to już najwyższy czas, widziałem bowiem śmierć przed oczami, — rzekł detektyw z uśmiechem, wyprostowując zesztywnione członki.
Łódź przybiła do brzegu. Powróciwszy na Bakerstreet, detektywi zaczęli badać szczegółowo zawartość kasetki. Doznali jednak wielkiego rozczarowania, gdyż kolii w niej nie było, znaleźli jedynie klejnoty, pochodzące z innych kradzieży. Oddali je natychmiast inspektorowi Gordonowi.
Wielki cel Dicksona: pochwycić tajemniczego Amerykanina i odnaleźć kolię, — nie został osiągnięty, pomimo przygody podwodnej. Wielki detektyw musiał znów zabrać się do pracy.
— A teraz chodźmy do naszego przyjaciela w okolicy hotelu „King Edward“ — rzekł Harry Dickson do swego ucznia.
Wkrótce znaleźli się przed domem, oznaczonym przez Toma.
Otworzyli drzwi i zaczęli cicho wstępować na schody, pokryte dywanem. Znaleźli się wreszcie na korytarzu. Przez zamknięte drzwi dochodził ich stłumiony gwar kilku głosów. Harry Dickson ostożnie otworzył drzwi. Pokój był pusty i ciemny, lecz w głębi lśnił wąski promyk światła pod ciężką kotarą.
Bez szmeru dwaj przybysze przeszli przez pokój. Stanęli za portierą i Harry Dickson rzucił spojrzenie przez wąską szparę.
Przy stole siedział „piękny Guy Tarlie“ oraz zbrodniczy woźnica, w którym detektyw ze zdziwieniem poznał Highley’a, gdy ten zdjął swą sztuczną brodę. Amerykanin musiał być naprawdę dziwakiem, gdyż siedział w kącie pokoju i zajmował się dwoma ptakami w klatce. Po chwili wyjął z klatki jednego ptaka i przyczepił mu do nogi lekki łańcuszek, co zdawało się wcale ruchów sroki nie krępować. Potem zawołał do ptaka coś, czego detektyw nie zrozumiał. Sroka podskoczyła na stole, zaczęła przeszukiwać dziobem zawartość małego pudełka, wybrała wreszcie czerwony kamień i przyniosła go swemu panu.
Teraz dopiero rozjaśniło się w umyśle detektywa wszystko, co dotyczyło tajemniczych kradzieży klejnotów. Potem czekał na sposobność, aby dokonać kradzieży przy pomocy swych wytresowanych ptaków. Potwierdzenie tej swojej tezy znalazł, gdy ujrzał małe piórka na chińskiej serwetce, zdradzające obecność ptaków w pokoju, gdzie popełniona została kradzież.
Po chwili detektywi weszli do pokoju. Przestępcy osłupieli. „Menażer“ pierwszy odzyskał panowanie nad sobą i jednym susem rzucił się na detektywa. Było już jednak zapóźno.
Harry Dickson obserwował go bacznie. Jego żelazna dłoń wyciągnęła się ku niemu. Tom, jak błyskawica, rzucił się na dwóch pozostałych i związał im ręce.
Harry Dickson zrewidował wszystkim kieszenie i wydał policjantom przybyłym na pomoc rozkaz, aby ich odprowadzono. Wszyscy mieli przy sobie duże sumy pieniędzy, zwłaszcza menażer“.
Detektyw jednak uznał, że misja jego nie jest skończona. Wprawdzie bandyci znaleźli się pod kluczem, ale gdzie były klejnoty, kolia i broszka, które były właściwym celem jego poszukiwań?
Dickson gorączkowo przeszukiwał mieszkanie, ale bez rezultatu. Wreszcie wyjął z kieszeni skrawek listu „menażera“ i zaczął zastanawiać się nad znaczeniem tych słów. Czy tajemniczy „W. M.“ wyjeżdżał pierwszy, aby przygotować teren działania dla swych wspólników? Wszystko przemawiało za tym.
— Wiem już! — zawołał nagle z radością. — Jeżeli ten „W. M.“ jest naprawdę człowiekiem, który organizuje te kradzieże klejnotów, to „menażer“ oczywiście wysłał broszkę przed trzema dniami do Monte Carlo. Możliwe, że uczynił to za pośrednictwem jakiegoś pobliskiego biura pocztowego. Przesyłka ta musiała być polecona.
— Do pracy, Tomie — zawołał — dowiedz się we wszystkich pobliskich urzędach. Jeżeli ci się nie powiedzie, skomunikuję się z biurem głównym. Tak, to naprawdę wspaniały pomysł!

Przestępca z miłości

Następnego dnia Harry Dickson usiadł przy biurku, przygotowując akta do procesu schwytanych bandytów. Tom wyszedł z domu bardzo wcześnie, aby wypełnić swą misję. Nagle rozległy się szybkie kroki. Mistrz poznał kroki ucznia i wstał, spiesznie.
— Znalazłem! Wszystko w porządku, mistrzu, mamy go już!
— All right a więc dobrze myślałem — rzekł detektyw z zadowoleniem.
— Były tylko trzy przesyłki do Monte Carlo — opowiadał Tom. — Dwie były nieważne, za to trzecia jest dla nas interesująca. Oto adres: William Mackbell, villa Carola, Monte Carlo.
Harry Dickson złożył kartkę z adresem i schował do portfelu. Potem poszukał w rozkładzie jazdy połączenia z Monte Carlo.
— Wyjeżdżam dziś o czwartej po południu, mój chłopcze. Uważaj, aby tu wszystko było w porządku.
O oznaczonej godzinie opuścił dom z mała walizeczką w ręku. Wsiadł do pociągu. Po upływie dwóch dni detektyw przybył do Monte Carlo.
Tym razem celem jego podróży nie było kasyno gry, jak to często zdarzało się w innych jego przygodach, nie musiał szukać swej ofiary pośród