Strona:Harry Dickson -73- Skarb na dnie morza.pdf/7

Ta strona została przepisana.

per“ bacznie uważał na wchodzących, bacząc, czy nie znajdzie się między nimi jakiś policjant w cywilu.
Wtem wszedł nowy gość. Kacper podszedł doń, uścisnął mu dłoń i wdał się z nim w rozmowę. Nagle przerażenie odmalowało się na twarzy karczmarza. Zbliżył się do dużego stołu i szepnął kilka słów Highleyowi. Zaległa cisza. Highley wstał, drżąc.
— Kto to powiedział? — zawołał.
„Łysy“ wskazał nowego przybysza.
— Ach, to ty, Robbin? — zawołał Highley — Co ty tu opowiadasz?
— Mówię prawdę. Znajdowałem się w odległości pięćdziesięciu kroków od miejsca wypadku. Express idący z Harwich zderzył się z pociągiem towarowym. „Baron“ jest również między ofiarami katastrofy. Widziałem, jak sanitariusz opatrywał głowę jednego z pasażerów. Od razu poznałem w rannym barona. Rana jego nie wróżyła nic dobrego. Większość pasażerów zresztą doznała ciężkich obrażeń.
Nastrój zmieni! się. Twarz „Łysego“ spochmurniała, z ust wszystkich padały głuche przekleństwa.
— W tej chwili w drzwiach pojawił się nowy gość. Ubrany był w płaszcz nieprzemakalny i trzymał w ręku małą walizeczkę.
— Hurra! Baron! — krzyknął Highley, zrywając się z miejsca.
Powstało zamieszanie. Przybysz zawiesił kapelusz na gwoździu i ściskał wyciągnięte ku sobie dłonie. Na głowie miał bandaż.
Był to Guy Tarlie, którego kamraci nazywali „baronem“
Hulanka zaczęła się na nowo.
— Wasze zdrowie! W twoje ręce, Highley! — wołali biesiadnicy.
— Hej, dziecinko, zamawiam cię na cały wieczór! — zawołał nagle baron.
Zwracał się do młodej dziewczyny, która weszła właśnie z gitarą w ręku.
— Dobrze! — odparła wesoło.
Wzięła krzesło i usiadła za Highleyem i baronem
Dziewczyna zaczęła grać, a inni chórem śpiewali refreny. Tymczasem knajpa powoli zapełniała się. Wśród wielu wchodzących pojawił się przy wejściu wysoki drab z czarną brodą, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Usiadł przy wolnym stoliku w kącie i oparł głowę na rękach.
Pieśni następowały jedna za drugą; baron i jego towarzysze zaczęli rozmawiać między sobą. Nagle baron wstał i poprosił o ciszę.
— Przyjaciele! — rzekł. — Podzielę się z wami radosną nowiną, która na pewno ucieszy was wszystkich. Miałem przyjemność być przy tym, jak nasz „przyjaciel i dobroczyńca” — szydził — mianowicie Harry Dickson, przeniósł się na tamten świat.
Gdyby bomba wybuchła na sali, nie zrobiłoby to zapewne silniejszego wrażenia. Dzika radość, która ogarnęła wszystkich zebranych była widocznym dowodem nienawiści, jaką żywili do sławnego detektywa.
— Gdy przybyłem do Harwich, — mówił dalej Tarlie. — natknąłem się od razu na Harry Dicksona. Zająłem miejsce w wagonie, a on usiadł naprzeciw mnie. Poznałem go zaraz mimo przebrania i charakteryzacji. Przyznaję, że nie było mi przyjemnie! Siedziałem spokojnie, ani na chwilę nie wychodząc z przedziału.
Nagle rozległ się piekielny huk. Nasz przedział jak gdyby spłaszczył się. Jakaś deska oderwała się od sufitu i zraniła mnie w głowę, ale zdołałem jeszcze zauważyć, że Harry Dickson został po prostu zmiażdżony pomiędzy ścianami wagonu. Potem straciłem przytomność.
Wydobyto mnie pierwszego. Słyszałem, jak lekarz mówił do pielęgniarki, że jestem jedynym uratowanym pasażerem.
Baron umilkł. Nikt nie zauważył, że mężczyzna, siedzący w kącie wstał, szybkim ruchem zerwał czarną brodę, włożył ją do kieszeni i podszedł bliżej.
— Zbyt pochopnie ogłaszasz zwycięstwo, baronie, a raczej Tarlie, — zabrzmiał poważny głos, a po chwili wysoka, rosła postać zarysowała się przed pijącymi.
— Harry Dickson! — rozległy się wokół szepty.
— Do usług! — rzekł szyderczo detektyw, po czym zwrócił się do barona. — Czy mogę cię prosić, abyś przeszedł się ze mną, Guy Tarlie?
Naraz detektyw zauważył jakiś podejrzany ruch wśród opryszków.
— Ręce do góry! — zawołał i wycelował w nich swój rewolwer. Bandyci natychmiast uspokoili się, zwłaszcza, że śpiewaczka stanęła nagle u boku ich wroga.
Ona również trzymała w dłoni rewolwer. Nie był to przecież nikt inny, jak Tom Wills, młody uczeń i przyjaciel detektywa.
Baron poddał się, zgrzytając zębami, a Tom szybko chwycił jego walizkę. Przed knajpą stało auto i w oka mgnieniu detektywi ruszyli w kierunku urzędu policyjnego.

Gość z Niemiec

— Nie ulega kwestii, że piękny Guy musiał mieć wspólnika, — rzekł następnego ranka Harry Dickson do swego ucznia, klęcząc na dywanie i oglądając uważnie walizeczkę, zabraną baronowi.
— Dlaczego pan tak sądzi, mistrzu? — spytaj Tom ciekawie.
Harry Dickson roześmiał się.
— Po prostu dlatego, że Tarlie nie miał tej kolii z pereł przy sobie, a także nie ma jej w walizce. Możliwe, że w tej wyrafinowanej kradzieży był tylko pomocnikiem. Właściwy przestępca jechał prawdopodobnie tym samym pociągiem z Harwich do Londynu. Gdy Tarlie spostrzegł, że czekam na niego w Harwich, dał znak swemu wspólnikowi i przez resztę drogi tamten trzymał się na uboczu. Nie zorientowałem się w tymi, gdyż Tarlie przez cały czas spoglądał na tę walizkę która zawiera jedynie stare gazety.
— Możnaby wiele zarzucić pańskim przypuszczeniom, — rzekł Tom. — Może Tarlie spieniężył kolię przed wyjazdem do Anglii?
— Drogi chłopcze, — odparł detektyw. — Kolia warta była ćwierć miliona, a Guy miał przy sobie zaledwie tysiąc dwieście funtów. Lwia część więc, albo sama kolia musi znajdować się w posiadaniu wspólnika. Jeżeli Tarlie nam nic nie powie, nie posuniemy się naprzód.
— Nie sądzę, aby baron zdecydował się „sypać“ — rzekł Tom.
— Możliwe, ale w takim razie nie będziemy mogli przetrzymywać go w areszcie, gdyż nie mamy żadnych dowodów jego współudziału w kradzieży. Powiedział mi to jeszcze wczoraj inspektor Gordon.
— Myślę nawet, że będzie bardzo dobrze wypuścić Guya Tarlie na wolność. — powiedział Tom, — przecież będzie się starał w jakikolwiek sposób porozumieć ze swym wspólnikiem.