Strona:Harry Dickson -73- Skarb na dnie morza.pdf/8

Ta strona została przepisana.

— Mylisz się. Guy ma swoje pieniądze i będzie się strzegł, aby nie naprowadzić nas na ślad.
— Co więc mamy uczynić?
Harry Dickson nie zwrócił uwagi na ostatnie słowa ucznia. Po raz dwudziesty chyba zbadał walizkę. Wreszcie podniósł się, rozczarowany i ze złością rzucił ją w kąt pokoju. Zagłębił się teraz w swym ulubionym fotelu i zapalił fajkę. Zdarzało się, że natchnienie spływało na niego jakby z błękitnych obłoczków aromatycznego dymu.
— Czy nie słyszałeś wczoraj nic ciekawego, Tomie, podczas twego koncertu? — zapytał.
— Tylko to, co już mówiłem, mistrzu. Baron wręczył Highleyowi większą sumę, po czym zaczęli rozmawiać półgłosem, tak, że zdołałem jedynie uchwycić słowo „menażer“.
— Hm... to mało, prawie nic. Musimy się dowiedzieć czy istnieje ktoś, kto organizuje jakąś imprezę, kto stoi na jej czele. W każdym razie jest to punkt zaczepienia. Aha! Tomie, będziemy mieli wizytę!
Harry Dickson przerwał rozmowę. Mrs. Bonnet wysunęła głowę przez uchylone drzwi i oznajmiła, że „jakiś pan pragnie pomówić z wielkim detektywem w ważnej sprawie“.
— Proszę go wprowadzić, — rzekł Dickson krótko i wstał. Błyskawicznym ruchem wziął rewolwer ze stołu i wsunął go w rękaw. Lecz już w następnej chwili przekonał się, że ten środek ostrożności był zbyteczny. Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna o surowych, szlachetnych rysach. Wygląd jego wskazywał na pochodzenie germańskie.
— Nazywam się Walter Bayer, — rzekł poprawną angielszczyzną z lekkim cudzoziemskim akcentem.
Harry Dickson spojrzał nań przenikliwie i uśmiechnął się.
— Jest pan oficerem policji niemieckiej i przychodzi pan ze Scotland Yardu. — powiedział, zapraszając gościa do zajęcia krzesła.
— Wielki Boże! Mr. Dickson! — zawołał cudzoziemiec zdumiony. — To prawda, lecz skąd pan o tym wie?
— Drogi panie, nie ma nic prostszego! I sądzę, że nie omylę się, jeżeli powiem, że przybywa pan w sprawie tajemniczej kradzieży kolii z pereł.
I nie zwracając uwagi na zdziwienie Niemca, ciągnął dalej:
— Że jechał pan pociągiem, poznaję po bilecie, który wystaje panu z kieszeni. Znam dobrze kolor biletów wydawanych na tej linii, gdyż często przebywam tę drogę. Że jest pan Niemcem, zdradza to pański wygląd i wymowa. Zachowanie pańskie znamionuje wojskowego, zaś lekkie zgrubienie w okolicy biodra oznacza miejsce, gdzie nosi pan zwykle browning, broń, której używa tajna policja niemiecka. Co do moich przypuszczeń, że chodzi o sprawę skradzionych klejnotów, to opierają się one na tym, że inspektor Gordon powierzył mi tę sprawę przed trzema dniami, nic przeto dziwnego, że przysłał pana do mnie.
— Istotnie. Mr. Dickson, gdy pan coś tłumaczy wszystko wydaje się tak jasne i oczywiste, — rzekł Walter Bayer, spoglądając z podziwem na detektywa. — Niestety, nie mogę powiedzieć panu nic, co naprowadziłoby pana na ślad sprawców kradzieży. Celem mej wizyty jest zakomunikowanie panu, że hrabina von Waldberg życzy sobie, aby pan sam oosobiście zajął się tą sprawą. Hrabina przyrzeka nagrodę w wysokości 10 tys. marek temu, kto zwróci jej skradzioną kolię i oczywiście poniesie wszelkie koszty. Nie wiedzieliśmy, że policja angielska już powierzyła panu tę sprawę. Moja misja jest więc skończona.
— Proszę tego nie mówić, drogi panie Bayer, — rzekł detektyw. — Przeciwnie, pragnę z ust pana usłyszeć kilka bliższych szczegółów o tej kradzieży. Streszczę panu w kilku słowach to, co powiedział mi inspektor w Scotland Yardzie i proszę, aby pan uzupełnił moje wiadomości.
Przed trzema dniami zostałem wezwany do urzędu. Dowiedziałem się tam, że skradziono hrabinie von Waldberg w Berlinie kolię z pereł, wartości 250 tys. marek. Kradzież popełniono przy tym w szczególnych okolicznościach. Nie wiadomo jeszcze nic pewnego, przypuszcza się jedynie, że sprawcami kradzieży są ludzie przybyli z Anglii. Porozumiałem się więc z moimi tajnymi agentami w Londynie i dowiedziałem się, że niejaki Guy Tarle, specjalista od takich przestępstw wyjechał przed czterema tygodniami z Londynu. Udało mi się stwierdzić, że przebywa on w Niemczech i że tegoż dnia jeszcze przybędzie do Harwich, aby stamtąd udać się w dalszą drogę do Londynu. Wyjechałem więc na jego spotkanie i od Harwich miałem go na oku. Kilka minut przed przybyciem do Londynu ekspres nasz zderzył się z pociągiem towarowym. Udawałem, że jestem śmiertelnie ranny i ptaszek ulotnił się.
Jednak dzięki mojej służbie wywiadowczej ścigałem dalej „barona“, jak go nazywają w jego środowisku, i zaaresztowałem go tegoż dnia wieczorem.
— To naprawdę niezwykłe! Najcięższe mamy więc już za sobą? — zapytał Bayer zdumiony.
— Nie! Schwytaliśmy dopiero jednego wspólnika, ale kolia zniknęła. Moim zdaniem, odzyskanie klejnotu jest rzeczą najważniejsza.
— Cóż więc pan uczyni, Mr. Dickson? — spytał Bayer.
Detektyw zamyślił się.
— Zdaje mi się, że wyjadę do Niemiec i to niezwłocznie — odparł. — Chciałbym na miejscu ustalić wszystkie szczegóły kradzieży. Ale przedtem chcę poddać przesłuchaniu mego „przyjaciela“, Guya Tarlie. Możliwe, że dowiem się czegoś więcej.
— Mogę więc wrócić i powiedzieć hrabinie, że pan zajął się tą sprawą?
— Oczywiście. Mr. Bayer, może pan jej to powiedzieć.
Gość pożegnał się, a Harry Dickson również wkrótce wyszedł, aby udać się do urzędu policyjnego. Przedtem jednak udzielił swemu uczniowi dokładnych instrukcyj.

Nowe zagadki

Harry Dickson zastał „barona“ w doskonałym humorze; zrozumiał, że łotr wie dobrze, iż jego sprawa nie jest zła.
— Czy nie byłoby lepiej przyznać się od razu do wszystkiego? — spytał go Harry Dickson.
— Pańskie pytanie dziwi mnie — odpowiedział baron z ironicznym uśmiechem. — Nie wiem, doprawdy, do czego mam się przyznać. Sumienie mam tak czyste, jak niemowlę i nie rozumiem tylko, dlaczego mnie tu przytrzymują.
— Czyżby? Jest pan niewinny? No, no! — rzekł Harry Dickson. — A gdybym panu powiedział, że znalazłem kolię w pańskiej walizce?
— Kolia? Kolia była w walizce? — zawołał baron, zdziwiony i przerażony.