Strona:Harry Dickson -86- W sidłach hypnozy.djvu/14

Ta strona została przepisana.

to służyć, bym został postawiony w stan oskarżenia za usiłowanie zabójstwa pana i pańskich pomocników — to wolałbym go nie dawać i wolałbym tutaj zginąć w tych piaskach i górach.
Detektyw uspokoił nieboraka. Obiecał mu swą pomoc w jak najszerszym zakresie. Klucz znalazł się w ręku Dicksona.
Po chwili aparat już był czynny.
— Zechce pan nadać depszę do prokuratora przy sądzie przysięgłych, — zaczął Dickson.
Rozległ się stuk aparatu Morse’a.
— Adres już nadany, — rzekł technik. — Proszę o tekst.
— „Zmiana aktu oskarżenia w sprawie zabójstwa lady Worthfield konieczna. Przyjeżdżam z nowymi danymi. Wykażę kto jest winnym. Czekam odpowiedzi“ — dyktował Dickson.
Pod wprawną dłonią młodego człowieka klucz w aparacie pracował, wydając charakterystyczny stukot.
— Proszę o drugą depeszę, — rzekł wreszcie technik.
— Druga, — rzekł Dickson będzie jednobrzmiąca z poprzednią, skierujemy ją jednak do gmachu sądu, do obrońcy Angeli. Dokładniejszego adresu tego adwokata nie znam.
Znów począł grać aparat. I ta druga depesza została nadana.
Wreszcie zwrócił się technik o tekst trzeciej. Nim Dickson tę depeszę nadał, poczekał aż przyjdzie Tom.
— Posłuchaj, mój chłopcze, — rzekł detektyw, — co już może jutro z nami się stanie.
Tom uśmiechnął się i czytał z ust swego mistrza słowa następujące:
— Kapitan jachtu „Jaskółka“ — Cape Town — port. aZ dwa dni, wyruszamy. Przygotować okręt do drogi. — Dickson.
Tom z radości, jak żak, aż podrzucił swój kapelusz:
— Hurra! Mistrzu! — wołał młody człowiek. — Mam już tej południowej Afryki po uszy. Jestem pewien, że i nas pewien zbrodniarz będzie również miał po same uszy.
— I ja tak sądzę, — uśmiechnął się detektyw.
Trzecia depesza popłynęła po przewodnikach. Po kilkunastu minutach rozległ się stukot aparatu.
— Nadaje kancelaria pro-ku-ra-to-ra, — czytał powoli technik. — Szef na sprawie. Za godzinę mniej więcej koniec. Za późno.
Aparat zamilkł.
— Podajcie wyrok — domagał się Dickson w następnej depeszy.
Po godzinie aparat począł stukać.
„Angela Sorel skazana na karę śmierci“ — brzmiała depesza.
— Jeszcze jedna omyłka sądowa, — rzekł Dickson. — Ale tę omyłkę ja naprawię.
Prosił o nadesłanie koni dla zatrzymanego w górach człowieka i dla urządzenia stacji, a sam skierował się najkrótsza droga ku szosie, aby samochodem dotrzeć jak najprędzej do Kapsztadtu.

Epilog

Trzeciego dnia po wyroku, Harry Dickson znalazł się już w kancelarii obrońcy pięknej Angeli.
— Słyszałem, — mówił detektyw, — że bronił pan, mecenasie swej klientki znakomicie. Twierdził pan, że nie działała z własnej woli, że działała pod wpływem czyjejś woli jakby w transie. I cóż na to sąd, mecenasie?...
— Sąd żądał tego, czego żąda każdy sad na świecie: dowodów. Przysięgli gotowi byli nawet uznać moją tezę, ale domagali się faktów, faktu choć by jednego. Niech nam pan dowiedzie, że lord Worthfield lub ktokolwiek inny hypnotyzował oskarżoną...
— l tego dowieść pan nie mógł, czy nie tak, panie mecenasie?
— Tak jest, tak jest, niestety...
— Ale dziś będzie je pan miał.
— Kto mi ich dostarczy, proszę pana... Może pan?... Jak pana godność? Prawnik spojrzał na bilet wizytowy — lord Mandleroy... Tutaj trzebaby Sherlocka Holmesa, lub jego następcy — Harry Dicksona...
— Właśnie się tak nazywam.
— Co takiego?... — przeraził się prawie adwokat — Harry Dickson, to pan?...
— Tak, to ja, we własnej osobie.
— I ma pan dowody winy lorda?
— Mam je co do joty.

Harry Dickson dowody, iż Angela była hypnotyzowana posiadał już przedtem. Słyszał przecież rozmowę lorda ze swą ofiarą i wiedział, że lord dziedziczył po swej żonie majątek.
Ale Dickson nie chciał występować z nimi wcześniej, aż nie zdobędzie dowodów jego przestępnej działalności na giełdzie.

Wieść o istnieniu owej stacji — przekaźnikowej wywołała sensację w całym kraju.