Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/104

Ta strona została uwierzytelniona.
—   98   —

Tak zbudowane, nie mogło być to dziecko ładnem, lecz mimowoli pociągało wzrok ku sobie i budziło sympatję. Pewien wdzięk miały jego wielkie, łzawe i czułe, jak u psa, oczy i jego wymowne usta.
— Jesteś tego pewnym, że będzie tu dzisiaj za dwie godziny? — zapytał Witalis.
— Z wszelką pewnością, synjorze. Jest to pora obiadowa i on sam wydziela zawsze obiad.
— Gdyby miał więc przybyć rychlej, to powiedz mu, że Witalis przyjdzie za dwie godziny.
— Za dwie godziny, tak, synjorze.
Chciałem odchodzić wraz moim mistrzem, lecz powstrzymał mnie.
— Pozostań tu, — rzekł, — wypoczniesz.
Uczyniłem ruch wyrażający przestrach.
— Zapewniam cię, że powrócę napewno.
Gdy ucichł odgłos ciężkich kroków jego na schodach, dziecko, które pochylone ku drzwiom nadsłuchiwało, zwróciło się do mnie.
— Czy pochodzisz z kraju? — zapytało mnie po włosku.
— Nie, — odpowiedziałem po francusku.
— Ach, — zawołało smutnie, patrząc na mnie swemi wielkiemi oczami, — tem gorzej, — wolałbym, abyś był rodem z kraju.
— Z jakiego kraju?
— Z Włoszech; byłbyś mi mógł powiedzieć jakie nowiny.
— Jestem Francuzem.
— Tem lepiej.
— Czy wolisz Francuzów niż Włochów?
— Nie i to nie ze względu na siebie, lecz ze względu na ciebie mówię: „tem lepiej“. Gdybyś był Włochem, to prawdopodobnie dostałbyś się w służbę synjora Garofoli, a wtedy nie móglbym ci powiedzieć: „tem lepiej“.
Te słowa nie mogły mnie uspokoić.
— Czy Garofoli jest złym? — zapytałem.