Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/105

Ta strona została uwierzytelniona.
—   99   —

Dziecko nie odpowiedziało wprost na to pytanie, lecz spojrzenie, jakie na mnie rzuciło, było przerażająco wymownem.
— Synjor Garofoli jest moim wujem i wziął mnie do siebie z litości. Matka moja jest biedną wdową. Gdy Garofoli przybył do kraju zeszłego roku po dzieci, zaproponował, że mnie zabierze. Trudno było matce rozstać się ze mną, ale... trzeba było. W domu bylo sześcioro dzieci, z których ja byłem najstarszym. Najpierw Garofoli miał tylko mnie jednego, ale w przeciągu ośmiu dni było nas tuzin dzieci. Ruszyliśmy w drogę do Francji. Och! była to długa droga zarówno dla mnie, jak i dla moich towarzyszy, którzy wszyscy byli smutni. Wreszcie przybyliśmy do Paryża. Wtedy Garofoli dał mi dwie białe myszki, które miałem pokazywać podedrzwiami i w sieniach domów i zebrać dziennie 30 groszy. „Ile groszy brakować ci będzie do wyznaczonej sumy, — rzekł mi, — tyle batów dostaniesz wieczorem“.
— Trzydzieści groszy, to ciężko uzbierać, ale ciężej jeszcze odbierać plagi, które wymierza Garofoli. Czyniłem wszystko, co mogłem, by uzbierać żądaną sumę, ale mimo usilnego starania, nie mogłem często tego dokonać. Wreszcie Garofoli widząc, że plagi nic tu nie pomagają, użył innego sposobu. Za każdy brakujący grosz, odejmę ci ziemniaków, przeznaczonych dla ciebie na wieczerzę, — rzekł. — Skóra twa jest wytrzymała na kije, lecz może twój żołądek wraźliwym będzie na głód.
— Po miesiącu, czy też sześciu tygodniach, w których używał tego sposobu, nie utyłem doprawdy; lecz stałem się tak bladym, że przechodnie często mówili: „Otóż dziecko, które niezadługo umrze z głodu“. Natura odmówiła mi urody, lecz cierpienie uczyniło mnie interesującym, nadało wyraz moim oczom. Ludzie litowali się nademną i choć nie zbierałem więcej groszy, lecz dostawałem to kawałek chleba, to talerz zupy. Były to dobre dla mnie czasy. Nie dostawałem już plag, a choć