Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/107

Ta strona została uwierzytelniona.
—   101   —

Pierwsze jego spojrzenie padło na mnie, spojrzenie, od którego zimno mi się w głębi serca zrobiło.
— Co to za chłopiec? — zapytał.
Mattia odpowiedział mu prędko i grzecznie, dając objaśnienia, jakie mu Witalis dać polecił.
— Ach, więc Witalis jest w Paryżu! Czegóż on chce odemnie?
— Nie wiem, — odpowiedział Mattia.
— Nie mówię do ciebie, lecz do tego chłopca.
— Mistrz mój przybędzie, — rzekłem, nie śmiąc mu odpowiedzieć szczerze — i sam powie panu, czego sobie życzy.
Gdy Garofoli zasiadł, jedno z dzieci przyniosło mu fajkę napełnioną tabaką, a równocześnie drugie dziecko podało mu zapaloną zapałkę.
— Teraz, — rzekł Garofoli, rozsiadłszy się wygodnie i pociągając fajeczkę, — obliczymy się, moje małe aniołki. Mattia, gdzie książka?
Było to wielką łaską ze strony Garofolego, że raczył mówić, gdyż jego uczniowie odgadywali jego życzenia, zanim wypowiedział takowe.
Zanim jeszcze zażądał książki obrachunkowej, Mattia położył przed nim mały, zbrukany rejestr.
Garofoli dal znak dziecku, które mu podało zapałkę.
Dziecko przybliżyło się.
— Jesteś mi winien grosz od wczoraj, obiecałeś, że dziś mi go oddasz. Ile przynosisz mi dzisiaj?
Długo wahało się dziecko z odpowiedzią. Policzki jego nabiegły purpurą.
— Braknie mi grosza.
— Ach, braknie ci grosza i to mówisz tak spokojnie?
— Braknie mi grosza nietylko od wczoraj, ale i grosza na dzisiaj.
— A więc dwa grosze. Widział kto coś podobnego?
— To nie moja wina.
— Bez głupstw; znasz regułę. Zdejmuj twój żakiet. Dwa kije za wczoraj, dwa kije za dzisiaj i prócz tego