Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/109

Ta strona została uwierzytelniona.
—   103   —

do Garofolego, stanął przed nim ze skrzyżowanemi ramionami.
— Co się mieszasz w to, co cię nie obchodzi, stary warjacie, — rzekł Garofoli.
— To obchodzi policję.
— Ty mnie grozisz policją? — wrzasnął Garofoli, podnosząc się z miejsca.
— Tak, ja, — odpowiedział mój mistrz, nie dając się zastraszyć wściekłością Garofolego.
— Posłuchaj, Witalisie, — rzekł tamten, uspakajając się i przybierając ton żartobliwy, nie trzeba być niegrzecznym i grozić mi, gdyż i ja z mej strony mógłbym niejedno opowiedzieć. A wtedy nie wiem, kto z nas byłby bardziej niezadowolonym. Zapewne nie poszedłbym na policję, którą wasze sprawy nic nie obchodzą, ale są inni, których by to zainteresowało. Potrzebuję im powiedzieć tylko jedno jedyne imię, a wtedy któż z nas starałby się bardziej ukryć swą hańbę?
Mój mistrz stał chwilę, nie odpowiadając.
Swą hańbę? — Byłem zdumiony i nim jeszcze otrząsnąłem się z tego zdumienia, mistrz ujął mnie za rękę.
— Pójdź za mną!
I wyszedł ze mną za drzwi. Nie mówiąc słowa, nie odwracając się, zszedł ze schodów, trzymając mnie wciąż za rękę. Z jakąż ulgą kroczyłem za nim. Nie dostanę się Garofolemu! Gdybym był śmiał, byłbym uściskał za to Witalisa.

XVII.
Kamieniołomy w Żantili.[1]

Tak długo, dopóki byliśmy na ulicach, po których chodzili ludzie, Witalis szedł, nic nie mówiąc. Lecz niebawem znaleźliśmy się na pustej uliczce. Wtedy usiadł

  1. Pisze się po francusku: Gentilly.