do zupy i mleko do kartofli. Całą rodzinę, — ojca, matkę i dzieci, wielkich i małych — żywi krówka.
I nas, mnie i matkę Barberin żywiła nasza krówka, lecz była nietylko naszą żywicielką, ale i towarzyszką i przyjaciółką. Nie należy sobie bowiem wyobrażać, że krówka jest stworzeniem głupiem, przeciwnie, to zwierzątko pełne rozumu i zalet. Pieściliśmy często naszą krówkę, przemawialiśmy do niej, a ona nas rozumiała. Gdy zaś spojrzała na nas swemi wielkiemi, okrągłemi, pełnemi łagodności oczyma, wiedzieliśmy zaraz, czego jej potrzeba. Kochaliśmy ją i ona była do nas przywiązaną.
A jednak trzeba się było z nią rozstać, gdyż tylko przez sprzedaż krówki można było zadowolnić Barberina.
Przyszedł handlarz i obejrzawszy dokładnie „graniastą“, oświadczył, że ona niewiele co warta, ale gotów ją wreszcie kupić z dobrego serca i przez przyjaźń, jaką czuje dla matki Barberin.
Biedna „graniasta“, jakby rozumiejąc, co się święci, nie chciała w żaden sposób wyjść z obórki i zaczęła ryczeć żałośnie.
Matka Barberin wzięła więc ją sama na postronek i wyprowadziła na drogę, a handlarz przywiązał ją do tyłu swego wózka. Podciął konia, a „graniasta“, chcąc nie chcąc, musiała za wózkiem podążać.
Weszliśmy do domu, dokąd jeszcze długo dochodziły jej żałosne porykiwania.
Nie mieliśmy już teraz ani mleka, ani masła. Musieliśmy jeść suchy chleb i kartofle nieokraszone.
Nadszedł tłusty wtorek, w którym to dniu za lat poprzednich matka Barberin napiekła mi zawsze chruścików i pączków i cieszyła się, patrząc, jak zajadałem jeden po drugim.
Ale wtedy „graniasta“ dostarczała nam mleka do podlania i masła do okraszenia i usmażenia ciasta.
Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/12
Ta strona została uwierzytelniona.
— 6 —