Zapadłem na ciężkie zapalenie płuc wskutek zaziębienia się w nocy, w której mój biedny mistrz i ja upadliśmy wyczerpani przed drzwiami domu ogrodnika.
W czasie tego zapalenia płuc mogłem ocenić dobroć rodziny Akę, a nadewszystko poświęcenie Stefanji.
Choć zazwyczaj u biednych ludzi niema zwyczaju przywoływania natychmiast lekarza do chorego, ze mną uczyniono wyjątek. Doktór po krótkim badaniu rozpoznał chorobę, na którą zapadłem i orzekł, że powinno się mnie oddać do szpitala.
Było to w istocie najbardziej pojedyńczem i najłatwiejszem; lecz ojciec nie podzielał tego zdania.
— Ponieważ on upadł przed naszemi drzwiami, — rzekł, — to nam należy się pielęgnować go.
Lekarz sprzeciwiał się temu, ale napróżno.
Zatrzymano mnie w domu.
Stefania do wszystkich swych zajęć dołączyła jeszcze zajęcie pielęgniarki, doglądając mnie troskliwie, jakby jaka siostra miłosierdzia, bez żadnego zniecierpliwienia lub zapomnienia. W czasie, gdy musiała odchodzić odemnie do prac domowych, wtedy zastępowała ją Liza, którą często w napadach febry widywałem siedzącą w nogach mego łóżka, z oczyma utkwionemi we mnie z niepokojem. Wydawało mi się w gorączce, że ona jest mym aniołem stróżem i powierzałem jej moje najtajniejsze nadzieje i życzenia. Od tego czasu przyzwyczaiłem się do uważania jej za istotę idealną, otoczoną rodzajem aureoli i dziwiłem się, że taka istota żyła naszem życiem zamiast ulecieć w sferę nadziemską na swych białych skrzydłach.
Moja choroba była długą i bolesną i wracała się, ale cierpliwość i poświęcenie Stefanji nie wyczerpały się. Podczas kilku nocy trzeba było czuwać przy mnie, gdyż płuca były tak zajęte, że dusiłem się ustawicznie. Wtedy Aleksy i Benjamin zmieniali się kolejno u mego łóżka. Wreszcie zaczęło zdrowie wracać, lecz dopiero gdy wiosna pozieleniła łąki, mogłem wychodzić z domu.
Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/126
Ta strona została uwierzytelniona.
— 120 —
