— Pan nie chcesz w żaden sposób żywić dłużej tego chłopca, oddaj mi go pan zatem, ja go wezmę.
— Mam dać panu tego chłopca?
— Przecież chcesz się pan go pozbyć.
— Miałbym dać panu tak pięknego chłopca? — Przyjrzyj mu się pan tylko.
— Już mu się przyjrzałem.
— Remi, pójdź tylko.
Przybliżyłem się do stołu, drżąc cały.
— Nie bój się, — rzekł mi starzec.
— Niech pan patrzy, jaki to ładny chłopiec.
— Gdyby był brzydkim, nie chciałbym go. Potwory to nie moja sprawa.
— Ach! gdyby był potworem o dwóch głowach, lub choć karłem!
— Tak, wtedy pokazywałbyś go pan za pieniądze; ale on nie jest ani potworem, ani karłem, a za słaby do pracy.
— On słaby? Ależ on zdrów i mocny. Patrz pan, jakie on ma nogi, — mówił Barberin, podnosząc w górę moje spodzienki.
— Bardzo cienkie ma nóżki, — odparł starzec.
— Ale jędrne, przekonaj się pan tylko.
Starzec wychudzoną swoją dłonią obmacał me nogi, potrząsając głową.
Byłem już raz obecnym przy podobnem zajściu, gdy handlarz przyszedł kupić naszą krówkę. Tak samo ją obmacywał i potrząsał głową. Mówił, że nie warto tej krówki kupić, a jednak ją kupił i zabrał. — Ten starzec też mnie zapewne kupi i uprowadzi z sobą. O matko Barberin, o matko!
Niestety nie było jej tu, aby mnie mogła obronić.
— To jest dziecko, jak wiele innych, — rzekł starzec. — Chcesz pan, to wynajmę go od pana? Zapłacę panu 20 franków rocznie za niego.
— Gdy go zatrzymam, przytułek zapłaci mi za niego dziesięć franków miesięcznie.
Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/24
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —