— Tak, idź sobie na podwórze i zaczekaj, aż cię zawołam, — rzekł Barberin, — bo inaczej rozgniewam się.
Musiałem usłuchać.
Opuściłem pokój i siadłem na podwórku na kamieniu, rozmyślając smutno. Do zabawy nie miałem żadnej ochoty. Drżałem z trwogi, jak w febrze, bo losy moje rozstrzygnąć się tam miały.
Rozmowa między Witalisem a Barberinem trwała dłużej, niż godzinę. Wreszcie Barberin wyszedł sam z kawiarni.
Czyż przychodził po to, aby mnie oddać w ręce Witalisa?
— Pójdź ze mną do domu, — rzekł.
— Do domu! Nie opuszczę zatem matki Barberin?
Chciałem zapytać się go o to, ale nie śmiałem, bo był w bardzo złym humorze.
Szliśmy całą drogę w milczeniu.
Wreszcie niedaleko domu Barberin, który szedł naprzód, przystanął.
— Wiedz o tem, — rzekł, ciągnąc mnie mocno za ucho, — że jeśli odważysz się pisnąć przed matką choć słówko o tem, coś dziś usłyszał, to nie poznasz się z własną skórą. A więc pamiętaj!
— I cóż powiedział mer? — zapytała matka Barberina, gdy weszliśmy do mieszkania.
— Nie widzieliśmy go wcale. Spotkałem się w kawiarni ze znajomymi i tam się zatrzymałem. Do mera pójdę jutro.
Pewien byłem, że Barberin odstąpił od zamiaru sprzedania mnie Witalisowi.
A jednak mimo zakazu i pogróżek Witalisa, byłbym opowiedział wszystko matce, gdybym się był znalazł choć na chwilę sam na sam z nią; ale Barberin przez